Po przeczytaniu artykułu Wojciecha Markiewicza [„Cały naród wycenia swój majątek”, POLITYKA 41, na temat deklaracji majątkowych – red.] doszedłem do wniosku, że menel to ma klawe życie. Stoi sobie w bramie czynszowej kamienicy w sercu miasta i razem z kolesiami zbiera na flaszkę. Żyje z dnia na dzień, na haju i beztrosko. Nic mu nie grozi, nie ma dóbr kultury wytworzonych przed 9 maja 1945 r. ani srebrnej cukiernicy po babci. Nie grozi mu „kara grzywny w wysokości 720 stawek dziennych lub kara pozbawienia wolności do dwóch lat albo obie kary łącznie” za to, że zataił, ile sprzedał pustych butelek. Sprawdza się stara zasada (obowiązująca w PRL), że kto uczciwie pracuje i oszczędza, a oszczędzone pieniądze lokuje np. w książkach, dziełach sztuki, nabytych dawno temu, a których obecna wartość jest teraz znacznie większa, oberwie od fiskusa. Pracujący, niepijący i oszczędzający obywatel jest dla fiskusa potencjalnym przestępcą i może o każdej porze spodziewać się rewizji we własnym domu. Jestem lekarzem i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że autorzy projektu o „powszechnych deklaracjach majątkowych” muszą mieć jakieś dewiacje umysłowe, bowiem normalnie myślący człowiek nie wpadłby na tak kuriozalny pomysł.
Dr med. Jerzy Borowicz,
Warszawa