W połowie lat siedemdziesiątych, w dobie największego rozkwitu, a jednocześnie gospodarczej megalomanii, nasza dalekomorska flota rybacka liczyła 139 statków. Rocznie łowiły one 600 tys. ton ryb. Obecnie pozostało 12 trawlerów. I to też jest jak się okazuje za dużo. Tylko trzy, pod flagą maltańską, mają przed sobą jasną perspektywę. Reszta jest bezrobotna lub czeka na sprzedaż.
Z trzech przedsiębiorstw połowów dalekomorskich najpierw – w 2001 r. – z hukiem upadł szczeciński Gryf. Jego statki zostały aresztowane za długi i zlicytowane w Pusan, Vancouver i Montevideo. Wiosną 2002 r. w świnoujskiej Odrze, zadłużonej i pozbawionej płynności finansowej, wprowadzono zarząd komisaryczny. Program naprawczy nie dał jednak efektów i 22 października br. do przedsiębiorstwa wszedł likwidator Marek Czernis. – To już koniec – mówi. – Mam rozdysponować majątek.
Dwa bardzo stare statki Odry stoją w Montevideo. Pilnują ich szczątkowe załogi, które marzą o powrocie do kraju. Ludzie dostają jeszcze pensje, ale bez dodatków dewizowych, stanowiących lwią część (ok. 70 proc.) zarobków. Ich wyegzekwowanie w przyszłości jest wątpliwe. Jeden trawler, pod rosyjską banderą i z rosyjską załogą, czeka na sprzedaż w Pietropawłowsku na Dalekim Wschodzie. Trzy najmłodsze i najwięcej warte statki – „Langusta”, „Homar” i „Foka” – pod osłoną nocy, zostawiając za sobą długi, opuściły łowiska Mauretanii. Ich dowódcy mieli jeszcze paliwo na drogę do Polski, ale nie mieli pieniędzy na wykup licencji połowowych. Po powrocie był kłopot, gdzie te trawlery postawić – ani port, ani stocznia nie chciały udostępnić nabrzeży armatorowi zagrożonemu bankructwem. W końcu jakąś starą keję znalazły władze miejskie.