Archiwum Polityki

Wesołe życie staruszka

Mickiewicz utrwalił w naszym języku powiedzenie, że wiek męski jest już wiekiem klęski, a tymczasem refren piosenki z Kabaretu Starszych Panów urąga powadze podeszłego wieku, głosząc hasło: „Wesołe jest życie staruszka”. Nie wiem, czy istnieje jakaś powszechna wykładnia, od kiedy liczy się wiek męski, staruszkiem natomiast jest na pewno emeryt, czyli człowiek po sześćdziesiątce. Znalazłszy się sam w takim wieku, rozglądam się uważnie dookoła i szukam rozstrzygnięcia, czy to już wiek klęski, czy też mam zaczynać prowadzić wesołe życie.

Na smutnych łamach naszej poważnej prasy pojawia się ostatnio wiele głosów nawołujących do wymiany pokoleń. Wymiana taka jest czymś naturalnym, kiedy następuje samoistnie. Młodzi tworzą dzieła fascynujące młodych, starzy, osiadłszy na laurach, noszą na głowach zwiędłe liście i życie toczy się naturalnym biegiem. Nienaturalne natomiast jest wołanie postulatywne o zmianę, dekretowanie jej wtedy, kiedy nie następuje. Dzieła młodych jakoś współistnieją z produkcją starszych pokoleń, w mojej branży debiutów było więcej niż kiedykolwiek w przeszłości, a mimo to pobrzmiewa gromki głos hunwejbinów domagający się tego, aby wprowadzić jakąś urzędową granicę wieku, powyżej której rzekomo ludzie nie mają już nic do powiedzenia. Kiedy przyglądam się bliżej głoszącym te hasła, znajduję wśród nich mego rówieśnika, a więc smutnego staruszka, który stara się załapać na rolę promotora młodych, zamiast pokornie zejść ze sceny, zgodnie z głoszonym hasłem, że powyżej pewnego wieku człowiek nie ma nic do powiedzenia.

Debata o sztuce w kategoriach wieku jest czymś oczywiście pustym i jałowym, i prowadzi łatwo do absurdu, jakim była żałoba, którą ogłosiła polska krytyka po tym, jak Polański (znowu wesoły staruszek) odniósł swój sukces w Cannes.

Polityka 24.2002 (2354) z dnia 15.06.2002; Zanussi; s. 99
Reklama