Żaden pomysł nie przypadł mi ostatnio tak do gustu jak akcja głośnego czytania dzieciom. Dzieci warto czymś zająć: małe nie dają spać, duże nie dają żyć – sto razy to się potwierdziło. Przy okazji wyszło na jaw, że dawniej, za poprzedniego ustroju, rodzice również czytali swoim pociechom. Tyle że szeptem, w konspiracji. Ulubioną bowiem lekturą maluchów była paryska „Kultura”. Sądząc ze wspomnień i udzielanych wywiadów graniczyło to z cudem: niewielki nakład miesięcznika trafiał do pokojów dziecinnych chyba wszystkich dzisiejszych działaczy i zawodowych polityków. Tatuś im czytał bibułę, mamusia go wyręczała, jeśli tatuś akurat miał plenum, zjazd, wizytę przyjaźni, młodzieżowy spęd. Okazało się, że bez „Kultury” nie zapadał w sen żaden berbeć, dopingujący papę ponagleniami:
– Cytaj, cytaj. O tym ewolucjonizmie, to baldzo ciekawe.
I jak tu się dziwić, że wybujało nam tak wspaniałe pokolenie. Potomstwo tego pokolenia jeszcze żywsze, umysłowo pobudzone. Skłopotana mamusia jęczy:
– Ależ Moniczko, jak nie będziesz jadła kaszki, to wiesz kim będziesz?
– Top modelką – odpyskowuje Moniczka.
Albo taka historia: posłanka Samoobrony zwierza się koledze po immunitecie:
– Jestem dumna ze swojego syna! Podobno wypuszczą go przed terminem.
Trzeba przyznać, że dzieci obcujące z wierszykami i prózką, czytaną im na głos do poduszki, świetnie orientują się w realiach, nie dają się demagogicznie zakrzyczeć, pedagogicznie podejść. Miał rację Sokrates: dzieci to tyrani. Rodzice proszą: – Jedz rybkę, rybka to przecież fosfor. A tyran w beciku patrzy ponuro i zgrzyta mlecznym zębem:
– A co, chcecie, żebym świecił w nocy?