Archiwum Polityki

Stawka większa niż PZU Życie

Władysław Jamroży, aresztowany niedawno były szef PZU, miał skłonność do ryzyka. Zagrał va banque o stawkę, przy której osiem milionów złotych, jakie dziś mu wypomina prokurator, to grosze. On grał o całe PZU. Przegrał i dlatego dziś musi za to zapłacić.

To była kariera w amerykańskim stylu: skromny lekarz pediatra z dolnośląskiego uzdrowiska błyskawicznie awansuje i z prowincjonalnego konsultanta medycznego PZU szybko staje się prezesem zarządu spółki. Można byłoby go nazwać Nikodemem Dyzmą polskich ubezpieczeń, gdyby nie fakt, że Jamroży potrafił się szybko uczyć. Nawet przeciwnicy przyznają, że był sprawnym menedżerem, a bilanse udowadniają, że pediatra z Polanicy dokonał tego, czego nie potrafił przed nim profesor ekonomii: sprawił, że PZU zaczął osiągać zysk.

Nie można nawet powiedzieć, że uczył się od mistrza, bo swą karierę zawdzięczał kierującemu w pierwszej połowie lat 90. PZU Romanowi Fulneczkowi, o którego menedżerskich talentach w środowiskach ubezpieczeniowych mówi się dość oględnie. Fulneczek zdradził mu jednak ważny sekret: w świecie wielkich interesów konieczne jest mocne polityczne poparcie. Sam je zawdzięczał bliskim kontaktom z PSL, a zwłaszcza z marszałkiem Józefem Zychem.

Wszystkich oczarował

Kiedy ściągnięty przez Fulneczka Władysław Jamroży przyjechał do Warszawy, by rozpocząć karierę w PZU Życie, znał tylko trochę ludzi z PSL. Szybko jednak nawiązywał kontakty i kiedy jego promotor musiał odejść z PZU, Jamroży mocno siedział w fotelu prezesa PZU Życie. Na tyle mocno, że zdecydował się wejść w konflikt ze swym nowym szefem, prezesem PZU Janem Monkiewiczem. Monkiewicz był człowiekiem SLD, bliskim współpracownikiem wicepremiera i ministra finansów Grzegorza Kołodki, a Jamroży zaczął deklarować swoje sympatie prawicowe. Był 1997 r., widział, że konstelacja polityczna szybko się zmienia i z lewicą nie ma się co wiązać; z ludowcami nadal jednak utrzymywał dobre kontakty.

Polityka 24.2002 (2354) z dnia 15.06.2002; Gospodarka; s. 66
Reklama