Maciek z dumą mówi: – Jestem z Pruszkowa. Ma 20 lat i zaczepne, twarde spojrzenie. Jest też dumny ze sznytów, które na jego rękach tworzą regularne drabinki, od dłoni po barki, co centymetr kolejny szczebelek. I z wielkich tatuaży też, choć jeszcze nieskończone, bo koleżka poszedł na puszkę.
Jego kumpel z grupy – Paweł, lat 19 – jest z Włocławka. Jak kogoś pozna, to lubi rzucić tekst o tym, że w jego mieście jest fabryka drutu, gdzie ciągną drut: – Druta ciągną, kumacie?
Darek, rówieśnik Pawła, jest z Poznania, ale nie ma domu ani meldunku. Matkę w zeszłym roku eksmitowali na bruk. Mieszka teraz kątem u koleżanki, od syna zdążyła się już odzwyczaić, ojciec nie wiadomo gdzie.
Andrzej z kolei mało mówi. Częściej pluje pod nogi. O swojej rodzinnej miejscowości krótko: – Dłusko, Zachodniopomorskie. Co tam jest? Chuj jest.
Na wieść, że będą rozmawiali o resocjalizacji nieletnich, rżą ze śmiechu. Są ekspertami od resocjalizacji. Po raz pierwszy spotkali się z tym terminem dawno temu. Mieli wtedy po osiem lat. Zdążyli przewinąć się przez wszystkie instytucje, jakie wymyślono, by uchronić dziecko od popełnienia kolejnego przestępstwa. Nie udało się. Kradzieże, rozboje, wymuszenia, pobicia. Nieustanna ucieczka. W końcu trafili tu, gdzie są teraz, do zamkniętego zakładu poprawczego dla wielokrotnych uciekinierów w Nowem nad Wisłą. W czerwcu skończą zawodówkę i wyjdą na wolność. Żaden z nich już nigdy nie dostanie kolejnej szansy na poprawę. Tym razem, jeśli złamią prawo, pójdą do więzienia.
Sąd po raz pierwszy nie będzie się kierował ich dobrem, jak każe ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich, nie będzie dążył do osiągnięcia korzystnych zmian w osobowości i zachowaniu.