Archiwum Polityki

Kobieta pucująca

10 euro za godzinę sprzątania w domu i w życiu. Polska sprzątaczka – najlepszy przyjaciel berlińczyka.

Znalezienie polskiej Putzfrau, pani do sprzątania, berlińczycy porównują z szukaniem dealera narkotykowego. Kwerenda zawiera ustne rekomendacje w łańcuszku zaufanych znajomych, wymianę telefonów kontaktowych, pod którymi i tak raczej nie ma spodziewanej osoby o nazwisku, jakiego Niemiec nie wymówi nawet po piątym piwie.

Putzfrau żyje w cieniu niemieckich przepisów. Nie zakłada Gewerbe, działalności gospodarczej, dającej możliwość odkładania na ubezpieczenie, emeryturę i prawo do zasiłku po 60 miesiącach legalnej pracy. Nie zamierza osiąść w Niemczech, chce zarobić szybko i dużo, na czysto, a dla bezpieczeństwa po prostu trzyma się mocniej drabiny. Putzfrau boi się kilku rzeczy: niemieckiej policji, nagłej choroby i rozmowy o podwyżce. Z tego strachu wysiadają jej nerwy i zgadza się chyba na więcej niż trzeba.

Regina, od 16 lat sprząta w Berlinie: – Musisz wyglądać jak sprzątaczka, elegancka odzież wzbudzi niechęć. Niemiec chce wierzyć, że leczy polską biedę.

Wanda, 6 lat w branży: – Nie znam niemieckiego, ciężko robię za najgorsze 8 euro, ale potrafię powiedzieć grzecznie danke, jak wiem, że chcą mi dać na obiad resztki pozbierane z talerzy całej rodziny.

Krystyna, 10 lat pracy: – Nie patrzysz w oczy, nie kwestionujesz najgłupszych poleceń. Jesteś jak dobry psychoanalityk. Wysłuchujesz ich problemów, ale sama się nie otwierasz. Koleżanka ze Szczecina zaprzyjaźniła się z pracodawcami, zaprosiła do Polski, na święta. Zobaczyli jej dom, auto, supersprzęt w kuchni i byli oburzeni. Kilka tygodni później dali wypowiedzenie.

Stefan Nowak z kancelarii adwokackiej przy Tanentzienstrasse mówi, że polskie sprzątaczki nie pojawiają się u niego: – Po pomoc przychodzą polscy robotnicy z budowy, zdziwieni, że wykiwał ich ktoś zatrudniający na lewo.

Polityka 5.2008 (2639) z dnia 02.02.2008; Ludzie; s. 90
Reklama