Janusz Marszałek cytuje Biblię, opiekuje się sierotami. Ale ma też osobisty rachunek krzywd. To w końcu protest organizacji żydowskich przyczynił się w znacznym stopniu do tego, że planowany przez Marszałka od 1992 r. supermarket w pobliżu obozowej bramy utknął na etapie fundamentów.
Zrodzony na tych niedokończonych fundamentach antyżydowski fundamentalizm Janusza Marszałka można by potraktować jako lokalny folklor, gdyby nie to, że prosta wizja świata biznesmena z Oświęcimia okazała się bardzo zaraźliwa. Z inicjatywy radnego powstał Społeczny Komitet na rzecz Obrony Praw Mieszkańców Miasta i Gminy Oświęcim, który dwa lata temu przemaszerował przez miasto z transparentem, że „nic o nas bez nas”. W manifestacji uczestniczyło około 500 osób, w tym również miejscowi politycy i urzędnicy. Wysłano list do parlamentarzystów, w którym stało m.in., że za jakże prawdopodobną likwidacją firmy chemicznej Dwory (wcześniej Zakłady Chemiczne Oświęcim) kryje się osobiście przewodniczący Światowego Kongresu Żydów, a jednocześnie „rekin w branży chemicznej”.
Marszałek związał się również z Radą Osiedla Zasole, 10-tysięcznej dzielnicy Oświęcimia, leżącej w bezpośrednim sąsiedztwie obozu. A Zasole stało się warte uwagi z kilku powodów. Po pierwsze – nieoczekiwanie dla wszystkich powróciła sprawa 500-metrowej strefy ochronnej wokół obozu, zwanej inaczej strefą UNESCO, po drugie – władze Oświęcimia mogły wreszcie przedstawić mieszkańcom poprawiony projekt planu zagospodarowania przestrzennego dzielnicy, po trzecie wreszcie – nastała dobra okazja, by bronić najmodniejszej w mieście, usytuowanej za to w dawnej obozowej garbarni, dyskoteki.
Urzędnicza fantazja
Pewnie prościej by było, gdyby 500-metrowa strefa istniała i oddzielała były obóz od reszty miasta.