Niewykształceni na pastwie demagogów
Naszym problemem numer 1 jest brak więzi społecznych, słabe poczucie wspólnoty. Jesteśmy wspaniałym narodem, ale społeczeństwem bywamy tylko czasami. Był taki moment w 1956 r., potem w latach 80. (Solidarność), także po śmierci Jana Pawła II. Polacy dają wiarę teoriom, że głównym motywem postępowania tych innych są niecne zamiary, a formą ich działania jest spisek i podstęp. To dlatego tak łatwo niszczone są autorytety, a historia ugniatana jest jak plastelina. Powstaje pytanie, dlaczego ewidentnie kłamliwe i szkodliwe społecznie tezy uzyskują tak wielu chętnych słuchaczy?
Zapewne wiele jest przyczyn tego zjawiska, ale jedna wydaje się szczególnie istotna: poziom wyedukowania społeczeństwa i jakość kształcenia. W ostatnich latach próbujemy odrobić opóźnienia, ale przeszłość ciąży. W Estonii i Irlandii blisko 24 proc. ludzi legitymuje się wyższym wykształceniem, w Finlandii – ponad 23 proc., na Litwie i w Norwegii – ponad 20 proc., w Holandii, Danii, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Niemczech – ok. 18 proc. W Polsce – 10,2 proc., a w 1988 r. – tylko 6,5 proc. Nawiasem mówiąc, podważa to tezę, że jednym z osiągnięć powojennego pięćdziesięciolecia było radykalne podniesienie poziomu wykształcenia. Owszem, zlikwidowano analfabetyzm i zapewniono, ale tylko gdzieś do 1960 r., większe możliwości nauki i awansu społecznego młodzieży ze wsi i z miejskich rodzin robotniczych – jednak niewiele ponadto. W ciągu trochę ponad 40 lat, do 1988 r., wyższe studia ukończyło ok. 2 mln ludzi, a w ciągu kolejnych 17 – aż 2,5 mln. To pokazuje zarówno wielki sukces III RP – nawet gdy uwzględnimy często nie najwyższą jakość tego kształcenia – jak i skalę naszego zapóźnienia.