Robert Oppenheimer z Miami, publicysta „El Nuevo Herald”, jeden z lepiej poinformowanych komentatorów spraw latynoamerykańskich, ostrzega: „Populizm religijny szerzy się coraz bardziej”. „Socjalizm XXI w. – który zapowiadają Hugo Chavez, charyzmatyczny caudillo wenezuelski, Evo Morales, pierwszy Indianin prezydent Boliwii, i Rafael Correa, nowy prezydent Ekwadoru – nie będzie bezbożny”. Zamiast głosić, że religia to opium dla mas, nowa lewica stara się przytulić do Pana Boga. Chavez często odwołuje się do Jezusa Chrystusa. „Królestwo Chrystusa jest królestwem miłości, pokoju, sprawiedliwości, braterstwa, królestwem socjalizmu. To jest królestwo przyszłej Wenezueli” – obiecuje. Niektórzy porównują go do telewizyjnych kaznodziejów, którzy zdobyli ogromne audytorium w USA i obecnie promieniują na Południe. Jeden kaznodzieja potrafi przyciągnąć na trybuny stadionu w Brazylii nawet sto tysięcy wiernych.
Także nowy-stary prezydent Nikaragui Daniel Ortega, przywódca sandinistów, którzy kiedyś obalili dyktaturę Somozy i nosili etykietkę marksistów, przesunął się bliżej ołtarza. Wziął ślub kościelny ze swoją wieloletnią towarzyszką życia, chętnie pokazuje się na uroczystościach religijnych, poparł stanowisko Kościoła katolickiego w sprawie aborcji. Hierarchia nie pozostała mu dłużna. Kardynał Miguel Obando poparł lewicowego Ortegę, co było kiedyś nie do pomyślenia. Dla niektórych – także na lewicy – nadal jest to trudne do zaakceptowania. – To sojusz Ortegi i Obando na całego – mówi Sergio Ramirez, który był wiceprezydentem u Ortegi w latach 80.
W Ekwadorze, podczas niedawnych (listopad 2006 r.) wyborów prezydenckich, obaj rywale przedstawiali się jako dobrzy znajomi Pana Boga.