Zacznijmy jednak od Mongołki, bohaterki nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem „Małżeństwa Tuyi”. Co mogło urzec jurorów w tym filmie? Podejrzewam, że oceniających (wśród których byli reprezentanci obu Ameryk) nie zainteresowało nasze europejskie rozliczanie się z przeszłością, z góry też odrzucili tzw. kino społecznie zaangażowane, premiując proste historie z egzotyką w tle. Taka jest właśnie „Tuya”. Tytułowa bohaterka, wierna tradycji przodków, zajmuje się pasterstwem i prowadzeniem domu, ma dwoje dzieci i męża inwalidę. Trzeba pilnować stada owiec, nosić ciężkie pojemniki z wodą, dbać o gospodarstwo. To ponad siły jednej, nawet tak dzielnej kobiety. Zdaje sobie z tego sprawę jej nieszczęsny mąż. Jest tylko jedno dobre wyjście: małżonkowie muszą się rozwieść, po to, aby Tuya mogła sobie wziąć nowego, zdrowego i silnego męża. Kobieta stawia wszakże jeden warunek przyszłemu wybrankowi: w wianie przejmie też byłego męża. Propozycja matrymonialna, oględnie mówiąc, niebanalna, ale pasterka jest naprawdę ładna, więc kandydatów do ożenku nie brakuje. Mniejsza o szczegóły, wszystko kończy się dobrze, po ludzku i po sąsiedzku: rozstajemy się z bohaterami pewni, że będą żyć szczęśliwie i zgodnie.
„Małżeństwo Tuyi” można ostatecznie, przy maksimum dobrej woli, jakoś wybronić, ale co w werdykcie wysokiego jury robi, i to na zaszczytnym miejscu (Wielka Nagroda Jury), argentyński „Inny”, naprawdę nie wiem (już w czasie festiwalu branżowy „The Hollywood Reporter” dziwił się, że ten film w ogóle znalazł się w konkursie). Przeżywający kryzys wieku średniego adwokat z Buenos Aires wyjeżdża służbowo autobusem „w teren”, w drodze umiera siedzący obok niego pasażer. Prawnik zapamiętał jego nazwisko, które później poda jako swoje własne.