Wbrew oficjalnym deklaracjom nie czuje się, że członkostwo już za pasem, za półtora roku. Trzeba bić na alarm, bo na własne życzenie możemy po awansie do Unii znaleźć się w drugiej lidze.
Prawo
– Oleksy chodzi po korytarzu i mówi, że nic mu nie dają – oto zasłyszana synteza prac Komisji Europejskiej naszego Sejmu. Józef Oleksy jest przewodniczącym komisji, która na szczeblu parlamentarnym zajmuje się dostosowaniem prawa polskiego do prawa europejskiego. Dostosowanie dotyczy około tysiąca dyrektyw europejskich; plan przewidywał zapisanie tego w 250 ustawach. W kadencji poprzedniego rządu udało się przyjąć około dwustu ustaw; dziś zostało 40–60, czyli 20 proc. całości. Dyplomaci unijni dają do zrozumienia, że obecny Sejm i rząd pracują wolniej, zamiast szybciej. Kiedy przewodniczącym Komisji Europejskiej był Bronisław Geremek, średni okres przechodzenia ustawy wynosił 45 dni, dziś podobno dwa razy dłużej.
– Żadna ustawa nie przebywa w komisji dłużej niż tydzień – twierdzi Oleksy. – Ale 50 projektów ustaw Sejm ciągle nie ma, bo rząd ich nie nadesłał. Harmonogram rządowy przewiduje podobno, że wszystkie one „spłyną” do końca grudnia, ale do końca grudnia to za późno, jeśli w tym właśnie miesiącu chcemy zakończyć negocjacje.
Co więcej, samo przyjęcie ustaw to i tak pryszcz; żeby je wprowadzić, potrzeba pieniędzy, ok. 8 mld zł rocznie. Wedle pobieżnych szacunków na te brakujące 50–60 ustaw powinno się znaleźć 2,5 mld złotych. Na pytanie, czy są na to pieniądze – otrzymuję standardową odpowiedź: w uzasadnieniu każdej ustawy „europejskiej”, jak zresztą wszystkich innych, rząd zapewnia o pokryciu związanych z nią kosztów.