Archiwum Polityki

Wice bez teki

Choć premier Jarosław Kaczyński odebrał Ludwikowi Dornowi resort spraw wewnętrznych i administracji, nie zostawił go z pustymi rękami. Jako pierwszy w historii tego rządu wicepremier bez teki miał być „realnym zastępcą” premiera. Ale w poniedziałek Ludwik Dorn wystąpił o urlop do czasu wyjaśnienia opisanych w mediach pomówień i insynuacji. Premier wyraził zgodę. W III RP nie było zbyt wielu wicepremierów bez teki, niemal zawsze jednak mieli pod sobą jakiś urząd. W rządzie Tadeusza Mazowieckiego działacz Stronnictwa Demokratycznego Jan Janowski, choć formalnie był ministrem, kierował jedynie Urzędem Postępu Naukowo-Technicznego i Wdrożeń, a nie ministerstwem. Kolejni wicepremierzy bez resortowych tek pojawili się dopiero w rządzie Hanny Suchockiej: Henryk Goryszewski jako minister przewodniczył Radzie Ekonomicznej, a Paweł Łączkowski Komitetowi Społeczno-Politycznemu Rady Ministrów. W rządzie Józefa Oleksego żadnego ministerstwa nie objął Aleksander Łuczak, który jako wicepremier był szefem Komitetu Badań Naukowych. Ostatnim wicepremierem bez teki była Izabela Jaruga-Nowacka, która w rządzie Marka Belki była pełnomocnikiem ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, a potem przez kilka miesięcy odpowiadała za sprawy komunikacji społecznej.

Praktyk i teoretyk zarządzania prof. Witold Kieżun uważa, że wicepremierzy bez resortów mogą być dobrym rozwiązaniem: – Wicepremier Dorn odciąży zapewne premiera od bieżących spraw związanych z koordynacją prac rządu, z drugiej strony zajmie się informatyzacją administracji, co jest o tyle ważne, że Polska pod tym względem jest na poziomie Boliwii – uważa prof. Kieżun. Według konstytucjonalisty prof. Mirosława Granata premier jako „półkanclerz”, który odpowiada za wszystko, ma wolną rękę w otaczaniu się ludźmi w dowolnej randze.

Polityka 7.2007 (2592) z dnia 17.02.2007; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 16
Reklama