Rozmowę Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik z prezesem PiS pod tytułem „Jarosław Kaczyński: We mnie jest czyste dobro” czytałem w „GW” z narastającym skupieniem i namaszczeniem. Zacząłem – tak jak zwykle czytam gazety w weekend – na luzie, na leżąco, na kanapie, a z radia obok płynęła dyskretna muzyczka. Już w pierwszej szpalcie, kiedy Prezes zaczął wyjaśniać, na czym polega „antypaństwowość Platformy Obywatelskiej”, wyłączyłem jednak muzykę, gdyż tekst wymagał skupienia.
Kilka wierszy niżej, ale jeszcze nadal w pierwszej szpalcie, zorientowałem się, że chociaż „Gazeta” jest „Świąteczna”, to lektura świąteczna nie jest i nie wypada czytać leżąc. Trzecią szpaltę („Ja chcę rozbijać układ z Kamińskim, Dornem, Wassermannem”) czytałem już z właściwym nabożeństwem, na siedząco i z ołówkiem w ręku, żeby podkreślać najważniejsze idee. Dookoła Prezesa unosi się bowiem pewna aura tajemniczości i podziwu, mówią o nim, że jest nieprzenikniony, że to genialny strateg, umie przewidzieć rozgrywkę na wiele posunięć z góry, ciągle potrafi czymś zaskoczyć, słowem mamy do czynienia z postacią fascynującą, to wódz i reformator kodeksu na miarę Napoleona.
Fascynacja ta udzieliła się mnie również i ani się obejrzałem, jak czytając szpaltę czwartą, w której Prezes mówi, że dziennikarze w Sejmie „zachowali się niegrzecznie” – na wszelki wypadek grzecznie wstałem i dalszy ciąg czytałem już w pozycji zasadniczej, na baczność. Kolejne rewelacje, takie jak ta, że normalne społeczeństwo w Polsce „powstać nie mogło. I nie powstało...”, że media w Polsce pragną, „żeby władza nie miała żadnego respektu”, że Rokita jest chamem, że orzecznictwo sądów lustracyjnych jest skandalem, pardon, „gigantycznym skandalem”, a wymiar sprawiedliwości mamy znieprawiony, pardon, „całkowicie znieprawiony”, czytałem wyprostowany jak struna.