Ekspozycja składa się z trzech sal. Pierwsza przypomina przeciętną, niezbyt nowoczesną, ale też niezbyt staroświecką dzielnicową bibliotekę. Tysiące mniej lub bardziej przypadkowych książek, stoliczki, krzesełka, szafki z fiszkami. Banalny widok, gdyby nie jeden element: przeszklona gablota z monumentalnym i mocno podniszczonym tomem księgi „The Ornaments of Anatomy” datowanym na 1690 r. i sygnowanym przez tajemniczego dr. Vernier. To zapowiedź tego, co czeka nas za jednym z bibliotecznych regałów, jakby przypadkowo przesuniętym przez nieuważnego czytelnika i odkrywającym przejście do kolejnych dwóch pomieszczeń. Pierwsze to spowity półmrokiem ni to gabinet, ni salon, ni pracownia. Porządek sąsiaduje tu z bałaganem, groza z tajemnicą. Istnieje poza czasem i przestrzenią. Jeśli sądzić po znajdujących się tu przedmiotach, właściciel raz jest starcem, innym razem młodzieńcem, raz żyje w XVII w., a za chwilę w czasach PRL. Raz wydaje się poukładanym racjonalistą, kiedy indziej nawiedzonym i groźnym szaleńcem. I wreszcie sala trzecia – laboratorium z ogromnym stołem, na którym leży para na wpół zabalsamowanych zwłok. Coś jak połączenie szpitalnego prosektorium z tajemnym laboratorium dr. Frankensteina, skąpany w mdłym świetle i jakby wpół przerwany anatomiczny rytuał.
Wystawa kipi od przeróżnych symboli, tropów, zagadek,
dyskursów podejmowanych z historią w ogóle, a historią badań nad ludzką anatomią w szczególności. Te ostatnie dla widza laika są zresztą najtrudniejsze do ogarnięcia; być może wystawę powinienem oglądać z kolegą redakcyjnym Pawłem Walewskim jako przewodnikiem, dla którego medycyna nie ma żadnych tajemnic. W zaaranżowanych przez Kuśmirowskiego pomieszczeniach spędziłem ponad 2 godziny i jak detektyw bawiłem się rozszyfrowywaniem setek szczegółów, choć mam świadomość, że bardzo wiele i tak umknęło mojej uwadze.