Nic nie zmienia się tak szybko jak przeszłość. Trudno uwierzyć, że kilkadziesiąt lat temu ambicją władzy była zamiana wpisanych w tradycję świąt na jeszcze jedną oficjałkę z udziałem Dziadka Mroza. Partyjnego braciszka św. Mikołaja, jak wtedy mówiono. Jako dziatwa szkolna uczestniczyłem w czymś takim. W fabrykanckim pałacu przemianowanym na Pałac Młodzieży. Zapamiętałem tę imprezę ze względu na nieprzewidzianą przez organizatorów dramaturgię. Zabawa już się rozkręcała, migotały bombki z wyeksponowaną szóstką – planem sześcioletnim, lizusi przed mutacją recytowali wiersze poetów-laureatów o ciężkiej doli dzieci w kapitalizmie:
Nad Tokio wstaje mgła bura
W pałacu śpi stary samuraj.
Samuraj w następnej zwrotce budził się z drzemki i zabierał do krwiopijstwa i wyzysku nieletniego proletariatu. Po tym wierszu następował bardziej optymistyczny – o Korei. Właśnie trwała tam wojna. Autor wiersza (mniejsza o nazwisko większego rymopisa) przyrzekał:
Będę mówił do córki już dużej
Jak my dzisiaj – Korea, Korea!
Trochę mnie dziwiło, że przez brzuszek panienki przebiegać będzie trzydziesty ósmy równoleżnik, ale zamieniłem się w słuch i posłuch, bo ruda piegowata snuła opowieść o Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie:
Góra szczytem strzelała w obłoki
Stał na górze tej zamek wysoki.
Żyła w zamku dziewczyna zaklęta –
Baśń tę każdy na pewno pamięta.
Ja pamiętam do dziś: zamek z baśni to było małe miki w porównaniu z Pałacem, darem przyjaźni. Ledwo ucichły natchnione strofy, zza choinki wysunął się Dziadzio Mróz z listą przodowników nauki i pracy społecznej. Czytał nazwisko po nazwisku i każdemu z wyczytanych wręczał nagrodę, sięgając do wiklinowego kosza, w którym piętrzyły się książki pisarzy radzieckich: „Kordzik” – Anatolija Rybakowa, „Dwaj kapitanowie” – Wieniamina Kawierina, „Kolchida” – Konstantego Paustowskiego.