Hollywood ze swoim kultem fizycznej sprawności, urody i młodości rzadko proponuje role kobietom w pani wieku. Starość to dla pani trudny temat?
Aktorki, które jak ja przekroczyły pięćdziesiątkę, często czują się niepotrzebne. Na ogół wycofują się z zawodu. Zakładają własne firmy, zostają producentkami, próbują reżyserować. W Hollywood rządzą teraz ludzie, którym się wydaje, że publiczność lubi wyłącznie kino z efektami specjalnymi. Jack Nicholson, Al Pacino, Robert De Niro, nie najmłodsi przecież aktorzy, wciąż zasypywani są atrakcyjnymi propozycjami. My natomiast bez problemu możemy grać czarownice. O innych rolach rzadko się słyszy. Składać broni jednak nie zamierzam. Jestem cierpliwa, potrafię walczyć o swoje.
Dla dwukrotnej laureatki Oscara, najwybitniejszej aktorki minionej dekady, na której wzorują się pokolenia młodych artystek – taka walka nie jest upokarzająca?
Nie, bo od początku zdawałam sobie sprawę, że tym interesem rządzą wilcze prawa. Walczyłam z głupimi producentami, z modą, której nie cierpiałam, z napuszonymi miernotami. Odrzucałam projekty źle napisane, czysto komercyjne, nawet jeśli miało mnie to kosztować rok siedzenia w domu. Pozorne ruchy przysparzające rzekomo popularności uważałam za bezsensowne. Pod tym względem byłam uparta, konsekwentna, może nawet staromodna. Nie zamierzam tego zmieniać.
Porównując pani role sprzed 20 lat i te z ostatniego okresu można odnieść wrażenie, że to nieprawda. Powaga, bogactwo niuansów psychologicznych „Pożegnania z Afryką”, „Wyboru Zofii”, „Sprawy Kramerów” kontrastują z lekkością komedii: „Ze śmiercią jej do twarzy”, „Pocztówki znad krawędzi” czy filmu akcji „Dzika rzeka”, w których pani wystąpiła.