Już sławetny kodeks Władysława Boziewicza z początku ubiegłego wieku zaznaczał, że wolni od odpowiedzialności honorowej są posłowie na sejm „w czasie pracy”, dodawał jednak, iż mowy parlamentarne nie mogą zawierać „ściśle osobistych wycieczek”. Mowy współczesnych polskich posłów nie stosują się jednak do poczciwych zasad Boziewicza i zawierają bardzo osobiste wycieczki. Czasami trudno wręcz znaleźć właściwe wyjście z sytuacji. Kiedy Andrzej Lepper krzyczy z trybuny sejmowej do posła Iwińskiego: „Schowaj się pan pod ławkę!”, to powstaje pytanie, co właściwie Iwiński – jako mężczyzna, oprócz tego że poseł – ma zrobić? Czy wystarczająco honorowy jest nieszczery śmiech, machnięcie ręką, czy też należało podejść do Leppera i spoliczkować go?
Co powinni byli uczynić wielokrotnie poniewierani Leszek Balcerowicz czy Janusz Lewandowski, do których strzelano przez lata jak do tarczy (w przypadku Balcerowicza dosłownie, gdyż jego podobizna służyła jako tarcza na jednej ze strzelnic). Trudną sytuację mają pomawiani przez Leppera, zohydzani przez Radio Maryja, szkalowani przez skrajne pisma prawicowe i lewicowe, przez radykałów w Sejmie. Wdawać się w awanturę, ryzykować śmieszność czy też spojrzeć z pogardą (tak, by uchwyciła to kamera) i wyjść z sali? A może przyjąć rolę męczennika, który dla dobra misji publicznej jest gotowy znieść wiele zniewag i nadstawić drugi policzek?
„Bandyta” i „palanty”
Obrona honoru w tradycyjnej postaci nie ma w demokracji większej racji bytu. Polityka, podobnie jak biznes, skłania do giętkości moralnego kręgosłupa, do niedotrzymywania obietnic, łamania umów. Polityk z tradycyjnym poczuciem honoru musiałby się podać do dymisji po pierwszej porażce, po pierwszym przyłapaniu na kłamstwie, a przecież nic takiego się nie dzieje.