Archiwum Polityki

Dzikie życie Bronisława Malinowskiego

Obok słynnych książek pisanych po angielsku, setek artykułów, serdecznej pamięci swoich uczniów, Bronisław Malinowski, twórca nowoczesnej antropologii społecznej, zostawił tajemniczy dziennik pisany po polsku, a opublikowany dopiero teraz. Pisał go tylko dla siebie, bez cienia autocenzury, można się więc dziwić, czemu tego dziennika nie zniszczył?

Ktoś powie – nie należało go drukować, poważny uczony jest tam zupełnie nagi. Ale równie mocno brzmi argument: jak nie drukować tak niezwykłej autowiwisekcji? I przecież to Malinowski był pionierem bezlitosnego podglądania ludzkich zachowań, uczył nas dla dobra nauki ujawniać wszystko co ukryte.

Pisany był niemal sto lat temu, kiedy jeszcze nie nauczono się tak igrać z duszą i z formą, jak to robimy dzisiaj. Wtedy taka forma zapisu była niezwykła, podobna do rysunku wewnętrznego sejsmografu. Dziennik zaczyna się na Wyspach Kanaryjskich w styczniu 1908 r. Obejmuje 12 lat. Podróż do Australii w towarzystwie Witkacego jest chyba najciekawszą jego częścią. Dzięki przypisom śledzimy ją z dwóch punktów widzenia. Witkacy opisywał ją w listach, robił notatki. I trzeba przyznać, że pełen mięsa i ognia styl pisarza zjada czasami zapiski uczonego.

Hipokryci łatwo zarzucą Malinowskiemu liczne małości – kto jednak z wielkich ich nie ma, są tylko ukryte głęboko. Ale jednak peszy nieco, gdy Malinowski notuje podczas orientalnej podróży: „Czarne małpy udające Europejczyków w tramie dają mi poczucie wyższości rasy białej”. Trudno uwierzyć, że tak pisze antropolog, a towarzyszący mu Witkacy widzi w tym samym miejscu tylko orientalną niezwykłość: „Ludzie cudowni. Od koloru czerwonej czekolady do czarnego brązu”. Ale przecież dwa lata wcześniej, w Zakopanem, Malinowskiemu zdarzało się pisywać; „Po południu znów kiepska robota, bo Żydki przychodzą targować się o meble”. Czy dokonujemy więc rewelacyjnego odkrycia, że jeden z największych antropologów i etnografów miał rasowe uprzedzenia nawet wobec badanego przez siebie obiektu? Na pewno nie. Taka jest tylko cena książki pisanej odruchami. Można tu jedynie odnotować myśl banalną, że każdy, nawet Malinowski, miewa odruchy niechęci.

Polityka 26.2002 (2356) z dnia 29.06.2002; Kultura; s. 56
Reklama