Jakie to szczęście, że mamy Jerzego Pilcha. A już zaczynałem powątpiewać w sprawność moich zmysłów, bowiem ekstremalizm poczynań tzw. awangardy teatralnej przy pełnej afirmacji zblazowanej krytyki doprowadził do sytuacji, w której poczucie zdrowego rozsądku w ocenie zjawisk teatralnych stało się zawstydzającym stanem ducha. Szum medialny wokół „Oczyszczonych”, atmosfera sensacji i skandalu wywołana umiejętną pornozachętą przynosi spektaklowi wielki komercyjny sukces. (...)
Felieton Jerzego Pilcha (POLITYKA 5) precyzyjnie, z chirurgiczną dokładnością odsłania całą bezwartościową pustkę tego medialno-teatralnego humbugu. Dla realizatorów spektaklu przestaje być ważne, gdzie kończy się cynizm, a zaczyna dewiacja. Na temat stanu umysłu nieszczęsnej autorki wyczerpująco może wypowiedzieć się medycyna. Problem zaczyna się w momencie, kiedy wytwór jej chorej duszy staje się tworzywem kreacji teatralnej. Gdzieś zapodział się tak ważny dla istoty teatru intelektualny dystans twórcy teatralnego do opisanej w utworze literackim rzeczywistości. Uwiedziona prymitywnym podglądactwem telewizji publiczność zaczyna odbierać żywy teatr jak reportaże Elżbiety Jaworowicz czy transmisje z wojny z talibami. A przecież każdorazowa próba (nawet najbardziej technicznie staranna) imitowania realizmu życia na deskach sceny jest działaniem będącym w kompletnej opozycji do natury teatru, którego największą siłą i kunsztem jest metafora, przetworzenie i konwencja podpisana każdorazowo pomiędzy obiema stronami rampy na czas spektaklu. (...) Posuwając się dalej w poszukiwaniu granicy pomiędzy prawdą życia a prawdą teatru w nieodległym czasie, w ramach poświęcania konwencji na ołtarzu awangardy, tragedie Szekspira zejdą z afisza teatralnego, gdyż obsada zdąży się wybić i wytruć jeszcze w czasie prób.