Ubiegły rok udał się Gazpromowi – po Microsofcie i Exxon Mobil – trzeciej największej spółce na świecie. Przychody koncernu, zatrudniającego około 250 tys. ludzi, wyniosły prawie 50 mld dol., dzięki czemu firma mogła odprowadzić 15 mld podatków, a zysk netto przekroczył 7,5 mld dol.
Wielu chciałoby wejść do magicznego kręgu i kontrolować choć cząstkę wartego 260 mld dol. przedsiębiorstwa. Obecny zarząd trzyma się jednak mocno i zazdrośnie strzeże zdobytej pozycji. Jego protektor prezydent Władimir Putin rzucił hasło przekształcenia Gazpromu w globalnego gracza, czym rozbudził ogromny apetyt zarządców. Argusowe oko kierownictwa spółki spoczęło już nie tylko na aktywach firm energetycznych. Ludzie Gazpromu przygotowują się na ewentualne odejście Putina. Koncern ma im zapewnić jak najlepszy start w nowych czasach.
Podatek umowny
Jeszcze za Stalina zbudowano pierwszy sowiecki gazociąg, ludzie związani z gazownictwem mieli bardzo wiele do powiedzenia i w gospodarce, i w polityce. Szczególnego znaczenia branża nabrała po rozpadzie Związku, gdy doszło do wielkiego podziału postradzieckiego tortu.
W 1992 r. byłe ministerstwo do spraw gazu płynnie przekształcono w spółkę akcyjną Gazprom, w której państwo miało pakiet większościowy (dopiero za Putina poprzestało na pakiecie kontrolnym). Na czele stanął gazowy eksminister Wiktor Czernomyrdin. Gdy w 1993 r. został premierem, schedę po nim objął Rem Wiachiriew. Nowy szef słynął z lojalności wobec Czernomyrdina, co wcale nie przeszkadzało mu w skutecznym kręceniu własnych interesów na boku. Wiachiriew stworzył sieć firm zależnych, zarejestrowanych przeważnie w rajach podatkowych, za pośrednictwem których on, jego rodzina i zaufani ludzie wyprowadzali pieniądze z koncernu. Miesięcznik „Forbes” pod koniec lat 90.