Sepsa nie jest żadną chorobą. Od tego powinny zaczynać się wszystkie doniesienia, jakie w ostatnich dniach płynęły ze Szczecina (gdzie stwierdzono ją u kilkorga dzieci) i z Bazy Lotniczej w Warszawie (gdzie z jej powodu zmarło dwóch żołnierzy). Sepsa jest konsekwencją zakażenia organizmu. W normalnych warunkach częste o tej porze roku infekcje powinny być likwidowane przez naturalne siły obronne ustroju. Jeśli nie uda się to w miejscu wniknięcia bakterii, np. w gardle, zarazki przedostają się do krwi i wywołują gorączkę. To sygnał dla komórek odpornościowych, by wzmocnić linię obrony. Jeśli znów zawodzi – bakterie docierają do narządów wewnętrznych i uszkadzają je swoimi toksynami. Tak powstaje sepsa. Odporność małych dzieci szwankuje najczęściej z powodu częstych przeziębień, przegrzania lub wychłodzenia. U żołnierzy odporność spada z powodu często zbyt intensywnych ćwiczeń. – Poborowi trafiają do jednostek wojskowych z różnych regionów kraju, mieszkają stłoczeni w koszarach i nie są odporni na szczepy bakterii, które przywlekli ich koledzy – tłumaczy prof. Waleria Hryniewicz z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Tegoroczne zakażenia są o tyle groźne, że ich przebieg jest gwałtowny, z pominięciem etapu zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Prof. Andrzej Gładysz, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych we Wrocławiu, radzi, aby wojsko zadbało o lepszą dietę, higienę i odpoczynek żołnierzy.