SOS istnieje na świecie – najkrócej mówiąc – dla tych, z którymi nie radzą sobie zwykłe szkoły. Do SOS prawie od ćwierć wieku posyła się takie wykolczykowane typy jak z telewizyjnej przedwyborczej reklamówki, w której minister edukacji Roman Giertych straszył złą młodzieżą.
Lista typowych problemów, z którymi trafia się do SOS: wyrok sądowy, narkotyki, ciąża, zaburzenia psychiczne, bycie ofiarą pedofilii lub molestowania seksualnego, dłuższe lub krótsze epizody w prostytucji. HiV, żółtaczka C. Wózek inwalidzki. Albo niepokorność, nieprzystosowanie do reszty: kiedyś bunt, teraz raczej obojętność i bierność, która zwykłych nauczycieli ze zwykłych szkół rozgrzewa do czerwoności.
Szkoła powstała w latach 80. przy odwykówce dla narkomanów. Po zaskakująco dobrych wynikach pierwszych matur ówczesny resort edukacji zgodził się, by istniała dalej. Istnieje. Najpierw przez lata przez ścianę z siostrami kalkutankami, dziś przez płot z raczej zdyscyplinowanymi, jednakowo podgolonymi adeptami szkoły samochodowej. Obowiązuje zasada: trzy, cztery klasy w roczniku, najwyżej dziesięciu uczniów w klasie. Kończy szkołę co drugi.
Na przykład Łukasz Dobrek, rocznik 1976. Pracuje w Londynie, w jednym z największych banków na wymagającym wysokich kwalifikacji stanowisku. Doktorat z matematyki pisał na uniwersytecie w Hanowerze, pracy magisterskiej z fizyki (stany skupienia) bronił w Szkole Nauk Ścisłych Polskiej Akademii Nauk. Uznano ją za drugą wśród najlepszych w Polsce w jego roczniku.
Albo jego młodszy brat Mateusz, rocznik 1979. Studiuje filozofię klasyczną, wcześniej było kulturoznawstwo w Berlinie. Gdy się obroni, pewnie będzie Londyn.
Albo Kasia Kowalska, rocznik 1981. Studiuje polonistykę, w środowisku ma już opinię sprawnej dziewczyny od organizowania kultury.