Do końca ubiegłego roku znaczek skarbowy to był prawdziwy król urzędów. Bez tej naklejki z orłem w koronie nie można było złożyć podania, skargi czy odwołania i licznych często załączników. Dla każdego petenta był to kłopot, a dla gorzej sytuowanych spory wydatek. Na byle podaniu należało nakleić znaczek za 5 zł (dodatkowo 50 gr za każdy załącznik).
Z tej daniny fiskus rezygnuje nie z dobroci serca, a z wyrachowania. Okazało się, że urzędy nagminnie słały do podatników (którzy w kancelariach lub przez pocztę składali podania bez znaczka za 5 zł) po dwa listy polecone (w sumie 10,80 zł) z wezwaniem do dostarczenia znaczka. Kiepski był to, doprawdy, interes dla skarbu. I teraz ma się skończyć. Za rezygnacją ze znaczków przemawiał też inny istotny argument – żeby można było wysyłać dokumenty przez Internet.
– Dla petentów to będzie spora ulga. Podania ze znaczkiem za 5 zł stanowiły 30–40 proc. u nas składanych – mówi dyr. Irena Matysiak z wydziału podatków i opłat Urzędu Miejskiego Wrocławia.
Niestety, w przypadku spraw bardziej skomplikowanych, gdzie urzędnik musi poświęcić więcej czasu, trzeba za jego pracę, tusz do drukarki i papier nadal płacić, nierzadko znacznie więcej niż poprzednio (patrz ramka). Tyle że nie znaczkami.
Likwidacja znaczków skarbowych zamiast ułatwić ludziom życie, może je utrudnić. Znaczki skarbowe można było kupić niemal w każdym urzędzie. Jeśli nie, to były w pobliskim kiosku Ruchu za rogiem. Teraz trzeba iść do banku lub na pocztę, tracić czas w kolejce i jeszcze zapłacić za przelew kilka złotych prowizji. Można też próbować jej uniknąć. Ustawodawca pozwala przecież uiścić opłatę gotówką w urzędzie. Oczywiście o ile na mocy uchwały władz miejskich lub gminnych urząd ma prawo do przyjmowania takich opłat.