Para staruszków, Michał i Eleonora Barszczewscy, wrócili do Warszawy po upadku Powstania. Zgliszcza już dogasały, trzymał mróz, Śródmieście śmierdziało jak zbutwiała piwnica. Byli jednymi z pierwszych, o których kiedyś będzie się mówić, że głosowali nogami za odbudową stolicy. Ich kamienica nie istniała, Michał Barszczewski opowiadał, że zamiast domu znalazł kupę popiołu. Schronili się pod wyłomem zwalonej ściany, pierwszą noc przetrwali przytuleni do siebie. Rankiem staruszek rozglądał się, stojąc na najwyższym w okolicy usypisku gruzów. Nie dojrzał nikogo, nie było nawet ptaków. „Wykopałem z żoną dół. Wyłożyłem cegłą zebraną w gruzach, nakryłem dachem i tak urządziłem mieszkanie” – wspominał. Barszczewscy zostali w swojej Warszawie.
Zwiad
Wczesnym popołudniem, 17 stycznia 1945 r., w pełnym ludzi pokoju zajętym przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego przy ul. Racławickiej w Lublinie zaterkotał telefon. Natychmiast zapadła cisza. Do aparatu proszono architekta Chwaliboga. Wezwany wysłuchał krótkiego komunikatu, po czym wzruszony odwrócił się do zebranych i krzyknął: „Warszawa wolna!”. Mógłby równie dobrze krzyknąć „czas start!”, bo pokój zajmowali urzędnicy Biura Planowania i Odbudowy, którym dokładnie trzy dni wcześniej rząd polecił „przystąpienie do prac przygotowawczych przyszłej odbudowy Stolicy – Warszawy”.
Inżynier kapitan Józef Sigalin, zastępca szefa Biura, po chwili wyszedł z pokoju jako kierownik grupy operacyjnej Warszawa i z pełnomocnictwem w ręku począł biegać po biurach PKWN prosząc o przydział auta, które zawiezie grupę na rekonesans do stolicy. Sigalin, warszawiak, przed wojną student prawa i architektury, pracownik Banku Międzynarodowego, nie widział swojego miasta od 6 lat.