Archiwum Polityki

Było jak było

Pamięć historyczna bez polityków” – taki tytuł nosi rozmowa Adama Leszczyńskiego z prof. Pawłem Machcewiczem w „Gazecie Wyborczej”. Znany historyk, w latach 2000–05 służył w IPN (bo IPN bardziej kojarzy się ze służbą Polsce niż pracą w nauce), skąd jednak odszedł po tym, jak dowództwo IPN objął prof. Janusz Kurtyka. Prof. Machcewicz cieszy się szacunkiem jako uczony niezależny i zrównoważony, co wśród historyków nie jest znów takie powszechne.

Na początku profesor usypia naszą rewolucyjną czujność i mówi rzeczy, którym można tylko przyklasnąć: naród nie istnieje bez odniesień do historii, historia powinna służyć wprowadzeniu do przestrzeni publicznej wartości, które są fundamentem życia zbiorowego, PiS interesował się historią, ale w sposób doraźny, żeby pokazać swoją odrębność od politycznych przeciwników i w jakiś sposób ich deprecjonować. Nie podoba się profesorowi dzielenie Polski na spadkobierców AK i KPP, i jeszcze wskazywanie ich palcem, a także stawianie na jednej płaszczyźnie NSZ i AK, co jest „niedopuszczalne”.

„So far – so good”, jak mówią Anglosasi, ale od tego miejsca zaczynają się schody. Mówiąc o destalinizacji i liberalizacji minionego systemu, profesor Machcewicz powiada: „Doceniam rolę »Polityki«, która starała się być najbardziej liberalnym pismem w PRL. Ale nadal była to część obozu władzy. Dla mnie to mimo wszystko nie jest tradycja, na której można budować system wartości współczesnego państwa. Ale staram się zrozumieć motywację tych ludzi”.

W pierwszej chwili nie polemizowałem, gdyż nie chciałem wyjść na szowinistę POLITYKI, zwłaszcza że trudno być sędzią we własnej sprawie. Ale słowa profesora minęły bez echa, a z tym trudno mi się do końca pogodzić. Tak się złożyło, że rozmowa ukazała się w dniach szumnych obchodów 50-lecia Radiowej Trójki, które zaszczycił nawet Prezydent RP. Żeby nie trzymać się kurczowo POLITYKI, mam ochotę zapytać – czy jest co świętować?

Czy Trójka była „częścią obozu władzy”? Jak najbardziej! Radio i telewizja były oczkiem w głowie aparatu propagandy. A jednak, zapewne wbrew mocodawcom, pod wpływem prezesa Mietkowskiego (namaszczonego co prawda przez obóz władzy), pod naciskiem dziennikarzy i artystów, Trójka stała się ulubionym programem milionów słuchaczy. Ich hasłem było „Program Trójki – programem narodu”. Owszem, Trójka, jak wszystkie media, spłacała daninę, sam pamiętam, jak w cotygodniowych rozmowach z Andrzejem Krzysztofem Wróblewskim i Karolem Szyndzielorzem musieliśmy balansować „po linii i na bazie”, ale nie za tę daninę kochano Trójkę – tylko za to, że spłacała jej jak najmniej, mniej niż „Muzyka i Aktualności” i „Tu Jedynka”. Co przeszkadza w zaliczeniu ówczesnej Trójki do tradycji współczesnego, wolnego radia publicznego? Czy to, co robili w Trójce Mateusz Święcicki czy Jerzy Markuszewski (skądinąd bliski KOR), ma zostać wykreślone z systemu wartości? Czy oni byli w obozie władzy? Czy może mieli dobre intencje, ale służyli złej sprawie? Kofta, Janczarski, Młynarski przyłożyli rękę do czegoś złego? Myślę, że wątpię…

Nie przypadkiem takiego radia jak Trójka nie było u Żiwkowa, Husaka, CeauŞescu czy Honeckera. Po 1956 r. w polskim baraku było najweselej, władza przyjęła zasadę „pozwólcie nam rządzić, a my wam pozwolimy żyć”. Z różnych powodów, które pan profesor świetnie zna, powstał margines swobody, w którym tworzone były prawdziwe wartości, że wspomnę choćby Instytut Historii PAN – niby Akademia Nauk to jak najbardziej część obozu władzy, a jednak jakoś tak było, że nauki historyczne w Polsce stały na najwyższym europejskim poziomie, i jak to opisuje prof. Marcin Kula na przykładzie współpracy historyków Polski i Francji, cieszyły się tam uznaniem.

Przejdźmy teraz do POLITYKI. Niewątpliwie była częścią obozu władzy, ale któż – poza kilkoma pismami kościelnymi, z „Tygodnikiem Powszechnym” (licencjonowanym przez reżim) – nią nie był? Mimo że pismo stało na gruncie socjalistycznej rzeczywistości, starało się ją uczynić jak najbardziej znośną, krzewiło zdrowy rozsądek, pozytywizm zamiast innych izmów. Drukowało nie tylko sekretarzy PZPR, ale Sołżenicyna i Słonimskiego, Krall i Kapuścińskiego, było odbierane jako pismo, które stara się być niezależne w granicach systemu, poszerzać margines swobody. W ogólnym bilansie POLITYKI dobro przeważało nad złem, nawet jeśli pan profesor nie widzi jej w systemie wartości współczesnego państwa. Na tym piśmie wychowało się co najmniej jedno pokolenie inteligencji, które dowiadywało się, że wbrew oficjalnej propagandzie (którą „P” także uprawiała), dwa razy dwa równa się cztery. Gdyby tak nie było, to ludzie nie polowaliby na POLITYKĘ, nie korumpowaliby kioskarzy, żeby odłożyli im ich ulubiony tygodnik, ba, ludzie w ZSRR (m.in. Józef Brodski) nie uczyliby się polskiego, żeby czytać polską prasę, a kremlowski tygodnik „Nowe Czasy” nie pomstowałby na POLITYKĘ jako pismo antysocjalistyczne. Proponuję kompromis: na ówczesnej POLITYCE nie można budować tradycji państwowej, ale przygotowywała ona ludzi do budowy nowego państwa.

Odkładając „Wyborczą” zacząłem zastanawiać się, czy ta gazeta zasługuje na miejsce w systemie wartości współczesnego państwa? Zdaniem niektórych historyków, polityków, publicystów – na pewno nie. Jarosław Marek Rymkiewicz uważa nawet, że „GW” przestanie się ukazywać, ponieważ „Wśród Polaków nie ma trockistów i luxemburgistów, a zatem nie ma takiej czytającej publiczności, której »Gazeta Wyborcza« mogłaby się przydać. Wydawanie w Polsce »GW« jest więc niecelowe. (…) Agora powinna przenieść »GW« do jakiegoś innego kraju, wydawać ją w Moskwie albo Pekinie, albo w Teheranie”.

Zanim Michnik i spółka zostaną skazani na banicję (raz już byli…), postanowiłem zapoznać się z ewentualną alternatywą. Oczytany kolega podsunął mi miesięcznik „Fronda”, zdecydowanie prawicowy. Znalazłem tam rozmowę z Maciejem Iłowieckim, który do stanu wojennego z powodzeniem pracował jako dziennikarz naukowy w POLITYCE. Z czasem włączył się w ruch odnowy, był bliskim współpracownikiem Stefana Bratkowskiego i Dariusza Fikusa w zbuntowanym SDP. Ku mojemu zdumieniu Iłowiecki dobrze wspomina pismo Rakowskiego: „Myślę o »Polityce« za czasów, kiedy redaktorem naczelnym był Mieczysław Rakowski. Mimo że to były czasy PRL-u, to ja tam nie musiałem napisać niczego, czego dzisiaj bym się wstydził. Być może w tamtym czasie było w Polsce kilka takich redakcji. Trzeba się dziś zastanawiać, dlaczego tak było”.

Na pytanie „dlaczego tak było?” odpowiedzieli już w swoich książkach Andrzej Walicki i Bronisław Łagowski z „polskiej szkoły historii idei”. Ale czy w ogóle była taka szkoła?

Polityka 15.2012 (2854) z dnia 11.04.2012; Felietony; s. 97
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną