Kilka dni przed świętami robiłem zakupy w sklepie samoobsługowym Merkury na Żoliborzu. Stałem już w kolejce do kasy. W jednej ręce trzymałem własną torbę (pustą), a w drugiej – koszyk z niewielkimi zakupami. Kiedy miałem już płacić, do kasjerki podeszła jedna z ekspedientek i coś sobie szeptały, dosłyszałem tylko słowa „w kieszeniach też?”, po czym kasjerka kazała mi pokazać moją własną torbę, która była pusta. Kiedy ośmieliłem się protestować, groźnym tonem powiedziała, że ma prawo przeszukać mi kieszenie i w ogóle może wszystko. Kolejka robiła się coraz dłuższa, więc na do widzenia powiedziałem, że panie mogłyby rewidować bardziej dyskretnie. Było mi przykro, że wyglądam na złodzieja i moja fotografia może pojawić się na tablicy „Tym klientom już dziękujemy”.
Wziąłem na uspokojenie i nazajutrz udałem się na skargę do samego dyrektora Merkurego. Na mój widok, jeszcze przed „dzień dobry”, dyrektor spontanicznie zapytał: „Jak pan to robi, że pan nie ma brzucha?!”, po czym – dla poprawy atmosfery – pokazał mi, jakie sam ma z tym problemy. Cała złość mi przeszła, gdyż brzuch – sprawa poważna, a rewizja to drobiazg. Jeszcze niedawno brzuch był symbolem statusu, tak jak dzisiaj samochód Jaguar czy adres w Konstancinie.
„Jeszcze nie tak dawno mężczyzna, któremu się powodziło, mógł i w pewnym sensie musiał »mieć brzuch«. Na obrazach renesansowych nadwaga jest świadectwem dobrego zdrowia” – pisze prof. Marcin Kula w świetnej książce „Najpierw trzeba się urodzić”. W tradycyjnych kulturach, aż do radzieckiej włącznie – czytamy – człowiek liczący się w społeczeństwie musiał być odpowiednio potężny i mieć odpowiednio grubą żonę. Wymiary notyfikowały status człowieka. Kobieta – świadek wejścia Rosjan do Berlina – odnotowała, jak sowieccy oficerowie szczupłość niemieckich dziewcząt tłumaczyli sobie zbyt skąpym ich odżywianiem. Jeszcze w 2008 r., gdy przeprowadzano sprawdziany dla kadry dowódczej w Rosji, co trzeci generał i oficer był przesadnie otyły. Przypomnijmy, że w Polsce walkę z brzuchem w armii toczył Radosław Sikorski, kiedy był ministrem obrony. Był to fragment zakusów Sikorskiego na nasz potencjał obronny.
Czasy się jednak zmieniły na niekorzyść brzucha, można powiedzieć, że brzuch przeżywa trudny okres. Przynajmniej od czasu słynnej modelki Twiggy modna jest sylwetka szczupła, wysportowana, à la Tusk, który jest w modzie już piąty sezon. Prof. Bronisław Łagowski pisze w „Przeglądzie”: „Gdyby w obecnej koniunkturze na czele PZPN-u znalazł się człowiek wygadany, dobry manipulator, zręczny oskarżyciel, znający sztuczki polityków, i OCZYWIŚCIE SZCZUPŁY (podkreślenie – Pass.), nie widziałbym dla niego innego miejsca w hierarchii niż trzecie, przed marszałkami Sejmu i Senatu”. – W walce o władzę otyli mają mniejsze szanse – powiedział mi niedawno Józef Oleksy, nakładając sobie porcję chrupiącej kaczki.
Istnieje podejrzenie, nie do końca powszechne, że brzuch bierze się z jedzenia, a jedzenie to rozkosz, więc walka z brzuchem jest jak walka z Księżycem. Mój przyjaciel, emeryt ze starego portfela, utrzymuje kontakt z jedzeniem za pośrednictwem Macieja Nowaka, krytyka kulinarnego „Gazety Stołecznej”, gdyż na restauracje go nie stać (obiecuje sobie dużo po waloryzacji kwotowej, jaką zapowiada rząd). Zamiast wybrać się do wykwintnego lokalu, mój przyjaciel woli sobie poczytać „Stołeczną”.
Odwiedzając bar zorganizowany w pomieszczeniach dawnej wytwórni wódek „Koneser” na Pradze, Nowak pisze: „W tym prawdziwym Betlejem stołecznego alkoholizmu (! – Pass.) powstał lokal o wyrafinowanym designie (…). Jest pięknie, jasno, zjawiskowo i odpowiednio procentowo”. O innym barze czytamy, że pojawiło się miejsce, które „dba o fundament solidnego kirzenia zwanego gdzieniegdzie moczygębstwem”. „Boski rozbratel” i „świątynia dobrego mięsa” – to tylko niektóre przysmaki stylistyczne pana Nowaka.
Zerknijmy na półmisek pełen smakołyków, apetycznie opisywanych przez smakosza z „Gazety”. Zapiekana ricotta nadziewana truflami, spowita sosem pecorino (38 zł), to „pokarm niebiańskich sfer wyższych”. Dwie kompozycje posiekanych karczochów – czyż nie tak jada „kierownictwo Sądu Ostatecznego?”. A ciepła, pieczona figa „spoczywająca na stogu rukoli” – czy nie warto by się ogrzać jej ciepłem? Jeżeli ktoś ma więcej fantazji (i 36 zł), może zakosztować tatara z polędwicy końskiej, który ma delikatność, powab „i kawaleryjski wdzięk”. Kurczaka goni po piętach cielak, którego serwuje się w formie mediolańskiej piccaty: „Mniam, mniam, mniam, sielsko, anielsko, pastelowo” – rozkoszuje się autor. Dla emerytów jest krwisty stek z „przeanielonego byczka” (115 zł, „ale warto”).
W świątyni dobrego mięsa „kiełbaski doprawiane mieloną papryką wydają charakterystyczne pyknięcie. Wielbiciele tradycyjnego masarstwa roztkliwiają się tym dźwiękiem niczym melomani pierwszymi taktami Piątej Symfonii Beethovena” – pisze Nowak. Wszystko jest tam bez litości dla wyznawców św. Diety. „Zamówiłem 11 potraw i ani jedna nie zawierała jakiejś nadmiernej ilości surówek” – wyznaje autor, a czytelnik może tylko podziwiać jego pióro i tężyznę.
W czasach, kiedy chude jest piękne (panuje istna epidemia anoreksji), kiedy co druga osoba jest na diecie, kiedy ludzie wydają tysiące na odchudzanie, kiedy specjaliści (?) przepisują głodówkę, czyszczenie wątroby, a nawet całego organizmu, kiedy szarlatani za pomocą specjalnych maszyn obierają grubasów z nadmiaru gotówki, kiedy głodowanie pod fachowym nadzorem kosztuje więcej niż jedzenie, Maciej Nowak relacjonuje: Na wstępie przez stół przeszły trzy przystawki bezmięsne i pięć z kurczakiem i krewetkami, w roli dań głównych wystąpiło pięć pozycji wegetariańskich (zwracam uwagę na określenie „pozycja wegetariańska” – Pass.) i siedem mięsnych. A do tego samosa z ziemniakami i z grochem, ryż, domowe lody. „Niezła uczta, prawda?” – pyta autor.
Gdy czytam te poematy o jedzeniu, przypominam sobie chude lata 60., kiedy znany felietonista Andrzej Dobosz w poszukiwaniu polskich książek kucharskich błądził w katalogu Biblioteki Narodowej. Wreszcie trafił na hasło „kucharstwo”, które zawierało jedynie książki współczesne („100 potraw ze śledzia”). Zwrócił się o pomoc do pani dyżurnej. Ta postawiła przed nim pudełko z napisem „Gospodarka komunalna”, a w nim dział „Zaspakajanie podstawowych potrzeb życiowych ludności miast i osiedli” i poddział „Żywienie rodziny w mieście”.
Długą przeszliśmy drogę – wtedy człowiek gonił jedzenie, a dzisiaj przed nim ucieka. Kiedyś głodówka oznaczała walkę z reżimem, a dzisiaj reżim dla własnego brzucha.