Turcy przecierali oczy ze zdumienia. Z dnia na dzień do dymisji podali się najważniejsi generałowie kraju: szef sztabu armii Isik Kosaner oraz dowódcy wojsk lądowych, lotnictwa i marynarki. Kosaner uzasadnił swoją decyzję, że nie jest w stanie „bronić praw swoich podwładnych”. Podwładni, których miał na myśli, to generałowie i oficerowie oskarżeni o próbę obalenia rządu premiera Tayippa Erdoğana, zreformowanego islamisty. Dla niektórych Turków, z Kosanerem włącznie, ich proces to farsa skonstruowana wyłącznie po to, by osłabić wojsko, utorować drogę islamizacji kraju, a z Erdoğana uczynić wszechwładnego przywódcę, tureckiego Putina. Dla innych śledztwo to doskonała okazja, by wyzwolić turecką demokrację spod kurateli wojska.
Sama dymisja czołowych generałów była jednak sporym zaskoczeniem dla wszystkich. W Turcji, gdzie na przestrzeni ostatnich 50 lat generalicja obaliła cztery rządy, to politycy zwykli ustępować pod naciskiem wojskowych, nie odwrotnie. Wydarzenia ostatnich dni – zarówno dymisje generałów, jak i w miarę bezszelestny proces powołania ich następców – dowodzą jednak, że wojsko nie będzie zadzierać z rządem, na który głosowało niedawno prawie 50 proc. Turków. Wojskowi zdążyli już sobie uzmysłowić, że Turcy, niezależnie od tego co myślą o Erdoğanie, wolą być rządzeni przez polityków, a nie panów w mundurach.