Parlament Europejski chce przyspieszyć wyrównywanie poziomu publicznej opieki zdrowotnej w całej Unii. Temu ma służyć uchwalona właśnie dyrektywa, dzięki której od 2014 r. będziemy mogli się leczyć w dowolnym państwie UE oraz łatwiej zrealizować zasadę wolności wyboru we własnym kraju. Pieniądze naprawdę będą mogły pójść za pacjentem, nawet za granicę. Ministerstwo Zdrowia nie boi się, że masowo zaczniemy się leczyć u obcych. Różnice w cenach są duże, a suma, jaką zwróci nam NFZ (równowartość analogicznego świadczenia w kraju), pokryłaby tylko część wydatku, chętnych wielu nie będzie. Również dlatego, że najchętniej leczymy się po prostu w najbliższym szpitalu. Resort szacuje jednak, że dyrektywa spowoduje wzrost wydatków funduszu o ponad 3 mld zł rocznie. Głównie dlatego, że więcej zarobią polskie placówki prywatne.
Dziś jest tak: szpital publiczny przyjmuje pacjentów do wysokości limitów, jakie wykupił u niego NFZ. Kiedy je przekroczy, muszą czekać. Na operację zaćmy na przykład dwa lata, podobnie na wszczepienie endoprotezy. Niektóre zabiegi można wykonać w klinikach prywatnych, one także mają kontrakty w NFZ. Po wykorzystaniu przez nie limitów – jeśli nie chcemy czekać, płacimy pełną cenę z własnej kieszeni. Gdy dyrektywa wejdzie w życie, będziemy mogli starać się o zwrot kosztów od NFZ, obecnie takiej możliwości nie mamy. Kliniki prywatne zyskają nowych pacjentów, ale publiczne – nie. One bowiem nie mogą brać pieniędzy bezpośrednio od nas, lecz jedynie z NFZ. Szpitale publiczne, chcąc przyjąć dodatkowych pacjentów, musiałyby się więc jeszcze szybciej zadłużać. Dodatkowych chętnych odprawią więc z kwitkiem, tak jak obecnie. Prywatne wezmą od nich zapłatę. Czyli pieniądze za pacjentem będą płynąć tylko w jedną stronę – do klinik prywatnych, nie zawsze zgodnie z naszym wyborem.
Może to przyspieszyć proces upadku szpitali publicznych, które już teraz mają coraz mniej kontraktów, m.in. dlatego, że najlepiej opłacanymi zabiegami dzielą się z klinikami prywatnymi. Gdyby padły tylko te źle zarządzane, moglibyśmy się cieszyć. Ale poważną przyczyną złej kondycji finansowej szpitali publicznych jest jednak to, że utrzymują oddziały ratunkowe czy intensywnej terapii, które są kosztowne, a ich świadczenia są kiepsko wyceniane przez NFZ. W klinikach prywatnych takich oddziałów czy urazówek, na które przywozi się pacjentów z wypadków, po prostu nie ma. Niektóre szpitale publiczne, w strachu przed zadłużaniem się, także zaczynają je likwidować.
Unijna dyrektywa może więc poprawić poziom opieki zdrowotnej w Polsce pod dwoma warunkami. Pierwszy – szpitale publiczne i kliniki prywatne muszą być traktowane tak samo. Jeśli możemy płacić klinikom prywatnym i potem domagać się zwrotu pieniędzy z NFZ, to tak samo powinno być w szpitalach publicznych. Albo tu i tam muszą być limity. Drugi – za utrzymywanie oddziałów ratujących życie trzeba płacić lepiej. Inaczej nie będzie miał kto nas ratować.