Dwaj prywatni przedsiębiorcy wywieźli na teren Jury Krakowsko-Częstochowskiej 100 ton toksycznych odpadów, m.in. rtęci i kwasu siarkowego. Doszło do skażenia. Czy wymiar sprawiedliwości ma narzędzia, by reagować w takich przypadkach?
Takie przypadki pokazują, że państwo jest niewydolne. Także w ochronie środowiska łatwiej zapobiegać, niż leczyć. Ci ludzie pewnie zostaną skazani za łamanie przepisów o ochronie środowiska i stworzenie zagrożenia dla życia i zdrowia. Podobne sytuacje mieliśmy pod Olsztynem czy pod Wałbrzychem, ale sprawy ciągną się latami. Brakuje jednak systemu, który uświadamia, że brudny biznes się nie opłaca. Państwo zaniedbuje edukację, która sprawia, że ludzie zaczynają reagować. Tak jak to się już dzieje w kwestii ochrony zwierząt, gdy w prawie pojawił się zapis, że „zwierzę nie jest rzeczą”.
Polska ciągle nie wdrożyła, choć powinna do końca ubiegłego roku, unijnej „dyrektywy karnej”, precyzującej odpowiedzialność za zanieczyszczanie środowiska. Czy ta dyrektywa może coś zmienić?
Mamy przepisy, które umożliwiają karanie, ale przepisy unijne pozwalają odwoływać się do instytucji unijnych. Dyrektywa bardzo wyraźnie stawia kwestię, że niszczenie środowiska jest przestępstwem; ekoprzestępstwem. To ważne dla świadomości społecznej, bo ma charakter odstraszający. Także dla zagranicznych przedsiębiorców często przekonanych, że Polska to taki kraj, gdzie można sobie przyjechać tirem i wywalić odpady w lesie.
Postulujecie powołanie policji ekologicznej. Czy to potrzebne?
Trzeba wzmocnić służby ochrony środowiska. Jestem za tym, by dać kompetencje śledcze inspekcji ochrony środowiska. Po reformie samorządowej została ona bardzo osłabiona centralnie, a wiele kompetencji przeniesiono na poziom wojewódzki. Tylko że ci inspektorzy są często słabi, mogą być uwikłani w lokalne układy. Policja, która powinna reagować, też tego nie robi. Często słyszę: panie, mnie tu do ludzi strzelają, co mi pan o ściekach w rzece opowiada. A ścieki też zabijają ludzi, tyle że wolniej.
rozmawiała Joanna Podgórska