Archiwum Polityki

Drogi zimowy piasek

Zimowa oferta wycieczek pod palmy i na piasek, jaką proponują polscy touroperatorzy, jest wciąż znacznie skromniejsza od zachodnioeuropejskich, ale przynajmniej w katalogach więcej jest miejsc w naprawdę ciepłym klimacie.
Biura podróży wyraźnie sprawdzają bojem, które kierunki interesują Polaków, i sondażowo umieszczają je w swoich propozycjach. Jedne zdobywają popularność, inne nie. W zeszłych sezonach mignął afrykański Senegal i zniknął. Pojawiła się wyspa Barbados i rozpłynęła za horyzontem. Podobnie jak Reunion, górzysta wysepka na Oceanie Indyjskim, która jednak Polakom jest mało znana i nie może się równać z kojarzącymi się z egzotyką Mauritiusem, Seszelami czy Malediwami. Ale także znana, leżąca blisko Wenezueli, Aruba, która przed kilku laty była kuszącą, wydawałoby się, nowością, z większości katalogów wyparowała. Podobnie jak Cypr, który zresztą jako miejsce do wygrzania się zimową porą budził kontrowersje; jest tam wtedy cieplej niż w Polsce, ale bynajmniej nie gorąco. Coraz mniej też w ofertach Singapuru. Jest piekielnie drogi i praktycznie nie wolno tam palić.

Natomiast przyjęły się Wyspy Zielonego Przylądka, takie dziwne, piaszczyste raczej, niezielone Kanary, leżące jeszcze dalej na południe od znanego hiszpańskiego archipelagu. Spodobała się chyba portugalska Madera, mimo że telewizyjny serial, który podobno zapoczątkował modę na tę wyspę, już dawno zakończył żywot; pozostała w ofercie, choć nie ma tam imponujących, długich plaż. Coraz więcej jest ofert do Brazylii, która staje się w pewnych kręgach młodszego pokolenia krajem niemal kultowym. Zapewne na próbę, a nuż się spodoba, w zimowych propozycjach urlopowych zagościła środkowoamerykańska Kostaryka. Promowana jest jako jeden z nielicznych w regionie krajów, gdzie nie ma wojen domowych, rewolucji i zamachów stanu, przynajmniej od pewnego czasu. Kostaryka, a także sąsiadująca z nią Panama, mają być zapewne takim małym Meksykiem dla tych, którzy już w Cancun i okolicach byli i widzieli, co trzeba. Na stałe też, jak się wydaje, pozostanie w ofercie karaibska Jamajka, której zaletą, obok ładnych plaż, jest anglojęzyczność. Przyjęła się także Wenezuela (niewiarygodne krajobrazy i filmowe wodospady). Tylko patrzeć, jak pojawi się szerzej Argentyna (na razie w objazdówkach), bardzo modna wśród adeptów tanga, którzy mimo że traktują ten taniec amatorsko, coraz częściej wyjeżdżają po naukę do źródeł i interesują się tym krajem. Wyraźnie widać, że Ameryka Południowa i Karaiby (bo także Kuba i Dominikana) stają się coraz popularniejsze.

Za to z Afryki zieje nudą: praktycznie wciąż tylko Kenia i Zanzibar. Być może na fali zainteresowania krajem po piłkarskich mistrzostwach świata, pojawia się sporadycznie Republika Południowej Afryki. No i oczywiście nieśmiertelne Egipt, Maroko i Tunezja, ale to już inna bajka, zresztą to okolice też już solidnie przez polskich urlopowiczów „wyjeżdżone”.

Mocną i ugruntowaną pozycję mają Meksyk, Sri Lanka (mimo wieloletniej wojny domowej) i Tajlandia (mimo cyklicznych zamieszek). Zwłaszcza ta ostatnia to dla wielu oczywisty zimowy kierunek (bardziej niż letni), ponieważ jest tam naprawdę ciepło i nie trzeba pakować swetrów i kurtek. Podobnie jak Wyspy Kanaryjskie, których wzięcie nie dziwi: to jedyne ciepłe (w miarę) zimą miejsce z całkowicie europejskimi realiami i walutą. Choć w tym przypadku wciąż oferowane są przeważnie tylko trzy wyspy: Gran Canaria, Teneryfa i Fuerteventura, czasami Lanzarote, choć ta ostatnia, bardzo surowa w krajobrazie, wyraźnie wypada z katalogów. Pozostałe są przez polskie biura ignorowane. Ale taki fenomen dotyczy także letniej oferty, np. wysp greckich. Nie wiadomo dlaczego w wolumenie naszych touroperatorów nie ma wysepki Mykonos, legendarnej w zachodniej Europie z powodu urody i zabawowej atmosfery. Nie ma i koniec, jakby była zarezerwowana. Dla Polaków Kreta, Kos i Rodos. Takich niezrozumiałych absencji jest więcej.

Trochę mniej w tym roku jest ofert wycieczek objazdowych. Jak zwykle najczęściej są proponowane po Chinach, Maroku, Egipcie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Izraelu, Indiach i Tajlandii. Są to z reguły 7–12-dniowe wycieczki z dość bogatym, a przez to napiętym programem. Jest wielu amatorów takich błyskawicznych objazdów w stylu „jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii”, ale też nie brak krytyków, którzy uważają, że to cepeliada, niepozwalająca naprawdę poczuć klimatu miejsca. Można zatem samemu indywidualnie zaaranżować swoją egzotyczną eskapadę, co umożliwiają mniejsze, wyspecjalizowane biura, ale jest problem ceny. Masówka jest tańsza.

Ale, powiedzmy jasno, i tak bardzo droga. Wyjazd trzyosobowej rodziny do Meksyku na dwa tygodnie to koszt grubo przekraczający 20 tys. zł, mniej więcej sześć przeciętnych krajowych pensji! Tydzień na Teneryfie dla tej samej rodziny kosztuje średnio 8–10 tys. Trwająca 11 dni objazdówka, łącznie po Brazylii i Argentynie, również dla trzyosobowej rodziny, to ponad 30 tys. zł, a więc połowa wartości przyzwoitego samochodu; tydzień na plaży brazylijskiej – około 18–20 tys. Znacznie tańsze są Egipt czy Maroko, ale i tam nasza przykładowa rodzina musi wyłożyć przynajmniej 5–6 tys. za tydzień grzania, jeśli akurat wyjdzie słońce. Kiedy w Polsce rozpoczynał się boom na turystykę zagraniczną, na początku lat 90. pojawiały się opinie, że z czasem ceny będą spadać, bo masowość wyjazdów obniży ich koszty i zmniejszy marże biur. Okazało się to nie takie proste. Wyjazdowa frekwencja falowała, Polacy byli dość kapryśni w upodobaniach, a więc trudno było mocniej złapać jakiś wyjazdowy przyczółek, polską enklawę, gdzie wieloletnia, stała obecność rodaków spowodowałaby ustabilizowanie cen i stałe rabaty. Co prawda można zauważyć pewne zluzowanie ciepłych terenów przez Niemców, których zdaje się wyjeżdżać teraz mniej niż kiedyś, ale to miejsce zajmują coraz chętniej co bardziej majętni Rosjanie.

Tak więc dość skromnej ofercie towarzyszą wysokie ceny, często wyższe niż w zachodnich katalogach, w podobnych kierunkach. Biorąc pod uwagę różnice w poziomie zarobków, to właściwie cud, że Polacy w ogóle jeżdżą do dalekich, ciepłych krajów. Ale nie są to tłumy, a więc ceny nie spadną. I koło się zamyka.

Polityka 46.2010 (2782) z dnia 13.11.2010; _PUSTY_; s. 76
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną