Gorzej, że poziom emocji wewnątrz klasy politycznej, a także ostrość zasadniczego podziału nie pozwalają zachować się tak, jak się w demokracjach dzieje: wobec przemocy wszyscy się jednoczą. Już godzinę po tej tragedii prezes PiS nazwał sprawcę i był nim, oczywiście, premier Donald Tusk i Platforma Obywatelska jako całość. Nie przypadkiem tzw. deklaracja łódzka, która miała być podobno podstawą jakiejś, choćby pozornej zgody, to wyliczenie urojonych na ogół „krzywd”, jakich doznało, w słowach oczywiście, od politycznych adwersarzy wyłącznie Prawo i Sprawiedliwość, obiekt „wściekłego ataku”. Na łódzkim zdarzeniu buduje Jarosław Kaczyński kolejne emocje, chce dzięki nim zlepić i ufortyfikować swój obóz.
Kaczyński powiedział wyraźnie w Sejmie, w jednym z ważniejszych swoich wystąpień w ostatnich miesiącach, że dla PiS ważny jest elektorat katolicki, wiejski, małomiasteczkowy, starszy. Te biedne kobiety, którym młodzież niewyznająca żadnych wartości ponoć gasi na szyjach papierosy w trakcie ich modlitwy (chciałoby się zapytać, gdzie jest stosowne doniesienie do prokuratury?). I ci staruszkowie, którym PO chce odebrać prawa obywatelskie (czego dowodem internetowy dowcip „zabierz babci dowód”). PiS karmi się ludzkim strachem, niepewnością, biedą. Może trwać tam, gdzie nie wkracza modernizacja, za okopami św. Trójcy.
Dość charakterystyczne, ale najmniej Orlików, które na polskiej prowincji stanowią istotną zmianę cywilizacyjną, buduje się w gminach rządzonych przez PiS. Lider tej partii nie chce żadnej modernizacji, zmiany, nie daj Boże tzw. postępu, on chce po prostu trwać i rządzić. Ale ta koncepcja potrzebuje coraz więcej emocji, oralnego paliwa, bo wyborcy nie ma nic innego do zaoferowania. Stąd takie pospieszne, wręcz nachalne przekuwanie dramatu w politykę, układanie triady Katyń-Smoleńsk-Łódź. Że cała polityczna manipulacja jest aż nadto widoczna? A jakie to ma znaczenie?