Archiwum Polityki

Raj za rogiem

Paul Gauguin w Tate Modern to jedna z najbardziej efektownych londyńskich wystaw ostatnich lat. Jest co oglądać, ale i nad czym podumać. A długie kolejki przed kasami galerii ustawiają się od samego rana.
Gauguina zawsze kochali filmowcy i pisarze. Bo dostarczał biografom tego, co w każdym życiorysie najbardziej smakowite: kontrastów i napięć. Żył tylko 55 lat, ale doświadczył wszystkiego: względnej zamożności i skrajnej biedy, mieszczańskiej stabilizacji i szalonego życia z dnia na dzień, wielu podróży pomiędzy cywilizacjami, króciutkich momentów triumfu i długich chwil rozczarowań, fatalnych chorób, utraty majątku, więzienia. A jednak dotychczas nie powstało o nim dzieło, które choć w części dorównywałoby klasie jego malarstwa.

Może najbardziej zbliżył się do fenomenu Gauguina tegoroczny laureat Nagrody Nobla Mario Vargas Llosa w powieści „Raj tuż za rogiem”. Zbliżył, ale go nie ogarnął. Dlaczego? Bo życie i twórczość artysty, tak silnie przenikające się nawzajem, dodatkowo oplecione zostały siatką mitów; pięknych, efektownych, ale i podkoloryzowanych. Część z nich budował sam Gauguin, część – jego późniejsi biografowie i apologeci. Rozplątać je, dodatkowo oddzielając prawdę od przypuszczeń, wcale nie jest łatwo. Spróbowali i brytyjscy kuratorzy, dając wystawie tytuł „Gauguin: twórca mitów”. Spróbujmy i my.

Mit 1: niezrozumiany geniusz. W jednym z listów do żony Gauguin pisał: „Jestem wielkim artystą i wiem o tym”. Ale też wielokrotnie podkreślał, że inni nie rozumieją jego sztuki. Słowem, typowy syndrom odrzuconego przez skostniałe społeczeństwo artysty. Obiektywnie rzecz biorąc, rzeczywiście nie było mu lekko. Wprawdzie sprzedawał od czasu do czasu swoje obrazy, co nie zdarzało się na przykład jego przyjacielowi van Goghowi, miał też wśród malarzy i krytyków sztuki wiernych (choć biednych) miłośników, ale prawdziwy sukces nadszedł dopiero w trzy lata po śmierci artysty. W 1906 r. na Salon d’Automne wystawiono 227 jego prac, rozpoczynając tym prawdziwą modę na Gauguina. W sumie więc miał prawo czuć się podle. Tym bardziej że gdy dogorywał, zapomniany w skrajnej nędzy w tropikach, starszy od niego zaledwie o osiem lat i także przełamujący estetyczne konwenanse Claude Monet opływał w dobra i hołdy.

Doskonałym świadectwem owych stanów duszy mogłyby stać się jego autoportrety. Malował ich sporo i dość regularnie. Najstarszy, pokazany na wystawie, powstał w 1876 r., gdy Gauguin miał 28 lat i malował wyłącznie dla przyjemności, ostatni zaś – w 1903 – roku jego śmierci. Niestety, wszystkie te podobizny wydają się jakby wyjęte spod jednej sztancy. Za każdym razem patrzy na nas z obrazu mężczyzna słusznej budowy, o orlim nosie, wyrazistym podbródku, na przemian noszący to bródkę, to wąsy, to jedno i drugie. Patrzy uważnie, przenikliwie, z dużym dystansem, można nawet powiedzieć, że z poczuciem własnej wartości, ale też starannie skrywając wszelkie inne uczucia.

Te autoportrety są całkowitym przeciwieństwem konterfektów własnych, które – także regularnie – malował Rembrandt. W tamtych obrazach odbijało się całe życie, tu – niemal nic. Nawet malując siebie tuż przed śmiercią, starał się Gauguin ukryć to wszystko, czego doświadczał: straszliwych cierpień fizycznych (owrzodzone nogi, komplikacje po kile, zdrowie zrujnowane przez alkohol i narkotyki). Praktycznie tylko raz pokazał coś więcej, jakąś nutę smutku, rozczarowania, znużenia; użyczając swej twarzy Chrystusowi w ogrodzie oliwnym (1889 r.).

Mit 2: ucieczka. To prawda, Gauguin całe życie uciekał. Z domu i szkoły – na morze, pływając jako marynarz po świecie. Z mórz – do pracy maklera i mieszczańskiego, wygodnego życia u boku zacnej żonki i piątki dzieci. Od rodziny ku podłemu, acz barwnemu losowi artysty-outsidera. Później uciekał już nieustannie: Bretania, Panama i Martynika, Paryż, Tahiti, znowu Paryż i znowu Tahiti, a na końcu Dominika. Także w malarstwie: od impresjonizmu do stworzonego przez siebie syntetyzmu i osobnej własnej odmiany prymitywizmu.

Dziwne były te ucieczki, zazwyczaj nieudane, rozczarowujące. Pierwszy wyjazd na Martynikę zakończył się wręcz żałośnie po kilku miesiącach, podobnie jak podróż na zaproszenie van Gogha do Arles. Nawet ucieczka od życia nie powiodła się: połknął zbyt wiele arszeniku i wszystko zwymiotował. Dziś możemy tylko dziękować za jego niespokojną naturę; to także dzięki niej pozostawił po sobie tak wiele.

Mit 3: raj. Wydaje się, że Gauguin często uciekał „od”, choć jemu samemu wydawało się, że jest to wędrówka „ku”. Ku wyśnionej krainie, rajowi na ziemi. Ku światu nieskażonemu cywilizacją, w którym obowiązują najprostsze reguły lub ich w ogóle nie ma. Uważał, że tylko w takim świecie może się realizować jako twórca i jako człowiek. „Tutaj wnikam w Prawdę, staję się naturą” – pisał nieco egzaltowanie w swych wspomnieniach z pierwszego pobytu na Tahiti. Pierwotnego edenu szukał początkowo niedaleko, w nieco zapóźnionej cywilizacyjnie Bretanii, później – na odległych wyspach Pacyfiku. I nie osłabł w swojej wierze, choć życie nie szczędziło mu rozczarowań. Wszak ostatnie lata pobytu na Tahiti to było jedno wielkie pasmo nieszczęść. A jednak samego siebie do końca przekonywał, że tam czuje się najszczęśliwszy. „W barbarzyństwie się odmładzam” – zapewniał i dodawał sobie odwagi, by wytrwać. A może rzeczywiście odnalazł to, czego szukał? Może wystarczała mu sama świadomość, że raj jest „tuż za rogiem” i że lada chwila się w nim znajdzie.

Swoje bliskie i odległe raje oczywiście malował. Bretoński, zakorzeniony w naturalnym, surowym pejzażu i życiu, ale przede wszystkim te egzotyczne, z drugiego końca świata. Jest ich na wystawie mnóstwo. Sceny rodzajowe, często w konwencji pastoralnych. Pełne harmonii, jasnych barw, bogatej tropikalnej zieleni. Zapełnione przez kobiety i dzieci, którym z pewnością krzywda się nie dzieje. Stoją, kucają, leżą. Rozmawiają, śpią, przyglądają się. Trwają. Ale nie ma tam emocji, namiętności, uniesień. Nie ma wstydu, ale i pożądania. Jest bezbrzeżny spokój, wyciszenie, nawet rodzaj ospałości. Czy tak wyglądać powinien raj? Może.

Mit 4: duchowość. Gauguin miał zawsze słabość do wątków religijno-duchowych. Gdy bliskie naszej kulturze biblijne treści wplatał w bretońskie klimaty, powstawały obrazy nietuzinkowe, odkrywcze, elektryzujące: „Żółty Chrystus”, „Widzenie po kazaniu”, „Chrystus w ogrodzie oliwnym” czy „Kalwaria bretońska”. Gdy uległ fascynacjom pierwotnymi wierzeniami mieszkańców wysp, efekty były jednak mniej ciekawe. Groźne duchy zmarłych wcale nie są straszne, tropikalne bożki jakoś nie budzą respektu. A próby łączenia obu tych duchowych światów zupełnie rozczarowują, gdy Gauguin maluje tahitańską wersję narodzin Jezusa, macierzyństwa Marii czy kuszenia Ewy.

Twórca pragnął zbliżyć się do absolutu, ale być może zabrakło mu wytrwałości i pokory w podążaniu ścieżką prowadzącą do oświecenia. Świat pacyficznych wierzeń i przesądów, choć na pierwszy rzut oka malarsko atrakcyjny, okazał się jednak zbyt obcy. I tę duchową powierzchowność można dziś, niestety, odczuć, stojąc przed takimi płótnami jak „Manao tupapau”, „Hina Tefatou” czy „Ta Pape Nave Nave”.

Mit 5: głębia i filozofia. W stosunku do ogromnego obrazu (jedynej ważnej pracy Gauguina, której na wystawie zabrakło) „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?”, namalowanego w 1897 r., często używa się takich pojęć jak „arcydzieło”, „alegoria życia” czy „artystyczny testament twórcy”. I rzeczywiście, na odbiorcach nieodmiennie robi wielkie wrażenie, choć z filozoficznym przesłaniem bym nie przesadzał. Symbolika jest dość naiwna (np. staruszka przypominająca nam, dokąd idziemy) lub zagmatwana („biały ptak trzymający w szponach jaszczurkę przedstawia bezcelowość zbędnych słów” – fragment wyjaśnień z listu Gauguina do Daniela de Monfreid).

Wydaje się, że Gauguin jako twórca wrażliwy miał naturalną zdolność do stawiania w malarstwie istotnych pytań. Ale z odpowiedziami jest już dużo trudniej i poza tym, że w sztuce artysty dopatrzyć się można dalekiego echa przyszłych fascynacji hipisów, niewiele więcej z niej wynika. Wydaje się więc, że nie należy nazbyt ulegać magii literackich i alegorycznych tytułów jego prac, lecz po prostu sycić wzrok czystym pięknem samych płócien.

Mit 6: kobiety. Malarstwo wyjątkowo rozeszło się tu z życiem. Był Gauguin znany ze swej seksualności, za te wszystkie nieletnie towarzyszki życia dziś nie wyszedłby z więzienia. Napłodził mnóstwo dzieci, ale nie stronił od doraźnych uciech. Jednak kobiety na jego płótnach to jakby zupełnie inny świat. Malował ich wiele przez całe życie. Od mieszczańskiej żony, przez baśniową Ondine i biblijną Ewę, bretońskie chłopki po niezliczone wizerunki tahitańskich piękności. Ale nawet te półnagie i pozbawione cywilizacyjnych zahamowań dziewczyny z dalekich wysp wyzbyte są erotyzmu i libidalnych podtekstów. W gauguinowskich wizerunkach kobiet znaleźć możemy sporo: pewność siebie, determinację, mądrość, próżność, uległość, wyrozumiałość, ale nie seksualność.

Zasługi Gauguina dla rozwoju malarstwa są bezsporne. Każdy badacz tamtej epoki bez zastanowienia przyznaje, że pod jego wielkim wpływem tworzyli nabiści, fowiści i część symbolistów, z pewnych rozwiązań czerpali kubiści, z Picassem na czele. Równoczesne odrzucenie modelunku, klasycznej perspektywy, światłocieni, ruchu i jakiejkolwiek ekspresji, a sięganie po arbitralnie dobierane, uproszczone i płasko kładzione jasne barwy oraz ostre kontury było otwarciem dla sztuki zupełnie nowych przestrzeni. Być może część z tych odkryć – czego dziś nikt nie przyzna – wynikała z niedoskonałego warsztatu artysty, a nie z całkiem świadomego wyboru. Nieważne, grunt, że przyniosło to rewolucyjne efekty.

Obrazy Gauguina ogląda się z niekłamaną przyjemnością. I londyńska wystawa dostarcza zarówno wielkiej frajdy obcowania ze sztuką, jak i daje szanse na docenienie roli Gauguina w historii sztuki. Nieco gorzej jednak radzi sobie z tytułowymi mitami. Nie próbuje ich demistyfikować, a raczej konserwuje i umacnia. Na przykład podkreślając w odrębnym fragmencie ekspozycji, jak wielką (i w podtekście: głęboką) rolę odgrywają tytuły prac, czy też akcentując zasługi artysty w eksploracji kobiecości.

Jedno jest pewne: fanów malarza po tej wystawie z pewnością przybędzie. Nawet wśród Anglików, którzy przecież za Francuzami nie przepadają.

Piotr Sarzyński z Londynu

„Gauguin: Maker of Myth” Tate Modern, Londyn, czynna do 16 stycznia 2011 r., oraz National Gallery of Art, Waszyngton, od 27 lutego do 5 czerwca 2011 r.

Polityka 44.2010 (2780) z dnia 30.10.2010; Kultura; s. 82
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną