Recenzja spektaklu: „Pogo”, reż. Kinga Dębska
Kinga Dębska, reżyserka filmowych opowieści chwytających za serce, przeniosła na scenę chwytającą za serce opowieść Jakuba Sieczki.
Kinga Dębska, reżyserka filmowych opowieści chwytających za serce, przeniosła na scenę chwytającą za serce opowieść Jakuba Sieczki.
„Doktor Faustus” Thomasa Manna, traktat teologiczno-estetyczny, pisany w czasie drugiej wojny światowej w luksusowej willi w Kalifornii, nie jest dziełem łatwym, także w adaptowaniu na scenę.
Aktorstwo jest oszczędne – psychologiczne, ale z lekkim dystansem, jakby podkreślającym, że rodzina to na pewnym poziomie teatr, w którym odgrywamy stałe, nierzadko męczące role.
Spektakl jest znakomity. Michał Klauza już po raz kolejny, po „Billym Buddzie”, pokazuje, że Britten to jego żywioł.
Rafał Janiak prowadzi całość z werwą, choć orkiestrze jeszcze trochę brakuje do wysokiego poziomu. Ale jest w dobrych rękach, więc wszystko przed nią.
Reżyser Grzegorz Jaremko i scenarzysta oraz dramaturg Mateusz Górniak przemienili wielowarstwową, chętnie interpretowaną z perspektywy metafizycznej opowieść Franza Kafki w realistyczną historię o wyczerpanych ludziach w wyczerpanym świecie.
Wszystko zaczyna się nie od balu w pałacu księcia Mantui, lecz od pijackiej imprezy w dwóch kamperach. I właściwie nic się dalej nie zmienia – w założeniu reżysera gdańskiej inscenizacji rzecz dzieje się w zamkniętej grupie, w środowisku włóczęgów-koczowników.
Przepiórska jest w tej roli bezkompromisowa, taka jak w życiu była jej bohaterka.
Na koniec sezonu Teatr Powszechny przygotował spektakl trafiający w czułe miejsce, niezwykle szczery i genialnie zagrany.
„Szkoła holenderska” kojarzy nam się z malarstwem, ale tym razem chodzi o taniec. Konkretnie: o klasyków XX-wiecznego baletu z Niderlandów, którzy i nam w Polsce są znani – przede wszystkim nestor Het Nationale Ballet, Hans van Manen, który pokazał w latach 80. w Warszawie parę swoich dzieł.
Twórcom udaje się oddać – dzisiejszą – atmosferę niepewności i zmian. I choćby dlatego spektakl Talarczyka zobaczyć warto.
W centrum tej historii stoją kobiety i przemoc dotykająca całą społeczność.
Spektakl Jarosława Murawskiego i Marcina Libera nie jest długi, a jednak zmieściło się w nim kilka opowieści. Niestety żadna z nich nie wybrzmiewa do końca, a twórcy gubią się w intencjach.
Zrealizowany bez udziwnień, lecz jeśli dla gier słownych język polski jest środowiskiem idealnym, to dla piosenkowego rytmu bywa brutalny i pełen zasadzek.
Sześciu mężczyzn w bardziej lub mniej średnim wieku, klienci metaforycznego basenu pełnego męskich łez i potu oraz tajemniczy ratownik.
Dekoracje abstrakcyjne, dużo tańca, a przede wszystkim znakomity śpiew.
Sufin jak zwykle wspaniale bawi (się) językiem, tym razem ze szczególnym naciskiem na żargon psychoterapeutyczny, i zręcznie przeplata humor z liryką i melancholią.
Całość jest nie do końca spójna, za to znakomita jest strona muzyczna spektaklu pod batutą Pierre’a Dumoussauda.
Ewelina Marciniak tworzy spektakle z rozmachem, ostatnio zresztą częściej w krajach niemieckojęzycznych niż w Polsce, i wiele z nich to realizacje dzieł autorów, którzy także rozmach cenili.
Klasyczna opowieść o miłości.