Recenzja spektaklu: „Karnawał, czyli pierwsza żona Adama”, reż. Jarosław Gajewski
Całość to skrzyżowanie teatrzyku świetlicowego z telewizyjnym kabaretonem pod hasłem „Polak na wakacjach all inclusive”. Żenada.
Całość to skrzyżowanie teatrzyku świetlicowego z telewizyjnym kabaretonem pod hasłem „Polak na wakacjach all inclusive”. Żenada.
Zarzucano tej operze, że ma libretto zagmatwane i kiczowate, dziś mówi się: jak w filmach klasy B. Jednak płynie ono wartko i daje śpiewakom okazję do wykazania się umiejętnościami nie tylko wokalnymi, ale także dramatycznymi.
Poznańska wariacja na temat stworzonej przez Jerzego Stefana Stawińskiego postaci polskiego everymana z „zezowatym szczęściem” Jana Piszczyka to na podstawowym poziomie bardzo zabawna satyra na III RP.
Akcja spektaklu toczy się w światku przesiąkniętym przemocą, tu naszkicowanym minimalistycznymi środkami, ale z modną nutką nostalgii i odrobiną campowego przerysowania.
Zdumiewające, że pierwsza opera do libretta opartego na twórczości Stanisława Lema została wykonana w Polsce dopiero teraz – na 70 urodziny kompozytora.
Pięciogodzinny spektakl ma sceny wspaniałe, bardzo dowcipne i zaskakująco dużo miałkich.
Portret trójki starszych, schorowanych ludzi, szamoczących się między przeczuciem nadchodzącego końca, śmiertelnym zmęczeniem a nagłymi przebłyskami nadziei na przyszłość i powracającą chęcią życia.
Wizja litewskiego reżysera i jego współpracowników zamiast wyjaśniać, mocno komplikuje.
Strona techniczna godzinnego widowiska tak pochłonęła twórców, że nie wystarczyło czasu na zastanowienie się nad sensem całej zabawy.
Jeden ze sztandarowych utworów teatru absurdu, wraca na scenę po dekadach nieobecności.
Spektakl robi pozytywne wrażenie.
Wszystko tu jest dopowiedziane i jeszcze dla pewności zdublowane obrazem, jakby autorzy nie ufali inteligencji i domyślności widza.
Mimo ogranych motywów, spektakl mocny i poruszający.
Krzysztof Garbaczewski kontynuuje cykl spektakli, w których mierzy się z, a może bardziej: mierzy w polskie dziedzictwo.
Polski Balet Narodowy stał się znakomitym wykonawcą idei Neumeiera.
Joanna Szczepkowska zabrała widzów na jedną z ponoć modnych dzisiaj wycieczek do Czarnobyla.
Z opowieści o tzw. talent show, które rozpleniły się w telewizyjnych stacjach, można zrobić niemal wszystko: komedię i tragedię, melodramat i farsę, rzecz demaskatorską i rzecz psychologiczno-obyczajową.
Kiedy ludzie zasypiają, mieszkanie we władanie biorą ich mniejsze, choć targane tymi samymi emocjami (z nostalgią na czele) wersje.
Trzecie podejście Jana Englerta do „Bezimiennego dzieła” Witkacego zaowocowało spektaklem o rewolucji w oparach mgły smoleńskiej, z kibolskimi bojówkami w czarnych kominiarkach przebiegającymi przez scenę i widownię.
Na scenie z minimalistyczną scenografią najważniejsi są wykonawcy: czworo solistów, którzy potrafią grać zespołowo. Prawdziwy koncert gry aktorskiej.