Recenzja spektaklu: „Wyzwolenie”, reż. Krzysztof Garbaczewski
Pory, selery, buraki czy kapusta w kontekście wielkich słów o narodzie i artyście działają naprawdę odświeżająco.
Pory, selery, buraki czy kapusta w kontekście wielkich słów o narodzie i artyście działają naprawdę odświeżająco.
Mumio w formie!
Perełki toną w morzu nudy, gubią się w przestojach akcji i minutach trawionych na bezładnej bieganinie bohaterów.
Przed oczami widzów pojawiają się szybko zmieniające się obrazy, różne formy tańca i popisy akrobatyczne.
Spektakl prowokuje widownię do zadania sobie paru niewygodnych pytań.
Twórcy stawiają dobre pytania – jak zepchnąć świat z równi pochyłej, po jakiej się zsuwa – ale ich odpowiedzi są pretensjonalne.
Zamiast przerażać, usypia.
Utwory trwają po około 60 minut i w żadnym wypadku nie jest to stracony czas.
Polifoniczny, wielowątkowy portret Berlina czasów rodzącego się nazizmu był już filmowany w 1931 r.
Oglądamy ewolucję autora książki o Kuroniu, który pod wpływem bohatera porzuca negatywny obraz rodaków i zaczyna wierzyć w dialog, szansę budowania mostów i kompromisu.
Reżyser, obserwator z zewnątrz, swoje mocne diagnozy owija w bawełnę: mnoży dystans, cudzysłowy, nawiasy, przez co spektakl męczy, jednocześnie pozostawia chłodnym.
Twórcy starali się nadać ważnemu i znów aktualnemu tematowi przystępną formę, by widzowie mogli silniej przeżyć historię i wyciągnąć z niej własne wnioski.
Niemal czterogodzinne przedstawienie, delikatnie mówiąc, nie jest majstersztykiem dramaturgicznym.
Pretensjonalne, fałszywe, raniące oczy koszmarną scenografią i uszy okropną muzyką przedstawienie.
Warto spektakl w Narodowym obejrzeć. Dla Stenki i wygłaszanych przez nią zdroworozsądkowych myśli na temat natury ludzkiej, które wciąż brzmią świeżo i aktualnie.
Całość, choć niepozbawiona wad, ma pociągający klimat fałszywej nostalgii za jakimś rzekomo utraconym, a naprawdę nigdy nieistniejącym sensem.
Geometryczna, a jednocześnie pełna emocji, tylko pozornie oszczędna, choreografia zaskakuje nowoczesnymi rozwiązaniami.
Nic tak nie wzrusza, jak starszy aktor w sztuce o starości.
Czwórka aktorów, akompaniując sobie na instrumentach, bezlitośnie, ale z dużą dawką ironii referuje biografię Dmowskiego.
Solidne, dobrze zagrane, słuszne i nudne.