Recenzja spektaklu: „Cyrulik sewilski”, reż. Jerzy Stuhr
To druga, po „Don Pasquale” Gaetana Donizettiego, realizacja operowa firmowana przez Jerzego Stuhra.
To druga, po „Don Pasquale” Gaetana Donizettiego, realizacja operowa firmowana przez Jerzego Stuhra.
Dzieło Masseneta zagościło na polskich deskach scenicznych po raz pierwszy od wieku, a na pewno pierwszy raz w Gdańsku.
Spektakl, tak jak relacje międzyludzkie (i wewnątrzludzkie) jest migotliwy, rozedrgany, delikatny. I, długimi momentami, zachwycający.
Wykonawczyni roli tytułowej swoim wysilonym śpiewem i brakiem charyzmy scenicznej psuje efekt.
Polskie kompleksy i bajdy o mocarstwowości.
Spektakl jest rozlazły, pozbawiony historii i napięcia.
To opera mówiona, krzyczana, syczana, skandowana, czasem śpiewana – niczym w teatrze chórowym Marty Górnickiej i z precyzją wykonania, jak w teatrze Górnickiej.
Spektakl jest nierówny, ale zdarzają się w nim sceny niezwykle poruszające.
Łódź została pierwszym miastem, które ma operę o sobie.
Jeśli Bradecki zamierzał zrobić spektakl o nijakości współczesnych, życiu bez głębszego sensu, co ma kończyć się samounicestwieniem i otwarciem drogi tyranii, to wyszło, hmmm… nijako. Czyli sukces?
Anna Augustynowicz wraca do Wyspiańskiego – wystawiła „Wesele”, „Akropolis”, „Sędziów”, po „Wyzwolenie” sięga drugi raz.
Aktorzy i aktorki dają z siebie wiele, podobnie orkiestra, nic jednak nie równoważy błahości intrygi.
Dużo tu nienachalnych, ale dobrze zaakcentowanych związków z naszą rzeczywistością.
To poruszający i porywający spektakl, w którym na równych prawach i z równym talentem i charyzmą występują aktorzy z zespołem Downa i bez.
Po udanym „Thrillerze” ciekawie zapowiadany nowy spektakl Pawła Sakowicza okazał się dziwacznie ponurą wizją tańca towarzyskiego.
Straumatyzowana rodzina okazuje się Polską po katastrofie smoleńskiej, którą należy złożyć w jakąś mityczną rodzinną całość. Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina.
Sporo tu prowokacji, zarówno wobec mężczyzn, jak i kobiet.
Dyrektor artystyczny Opery Narodowej podszedł do opery Szymanowskiego po raz trzeci. I szkoda, bo okazało się, że tym razem nie ma wiele do powiedzenia.
Budując świat Prospera, Miśkiewicz zdaje się przywoływać teatry nieżyjących już reżyserów – intelektualistów, którzy swoimi spektaklami budowali Narodowy.
Jerzy Stuhr dobrze syntetyzuje postać Lecha Wałęsy: wąs, Matka Boska w klapie, wyrzucane z pewnością siebie opryskliwe frazy i mocne sądy.