Recenzja spektaklu: „Erazm/Erasmus”, reż. Anna Smolar
Erazm z Rotterdamu swoją zjednoczoną Europę widział jako republikę humanistów, intelektualistów wymieniających się ideami w listach pisanych po łacinie.
Erazm z Rotterdamu swoją zjednoczoną Europę widział jako republikę humanistów, intelektualistów wymieniających się ideami w listach pisanych po łacinie.
Gdański spektakl jest grany galopem, aktorzy pędzą przez fabułę, nie zwalniając choćby po to, by przyjrzeć się wypowiadanym kwestiom czy dać czas widzom, żeby zastanowili się, co i po co właściwie oglądają.
Powieść noblisty o szansach na scalenie i ocalenie podzielonego i zniszczonego przez – męską – przemoc kraju po raz kolejny staje się materiałem dla teatru.
Odwołania religijne są równie zaskakujące jak wszystko inne w tym tańczącym na linie zawieszonej między czułością a pretensjonalnością spektaklu.
Powstało przedstawienie dla dorosłych i dla dzieci, tym bardziej że dialogi mówione są po polsku.
Glińska nie zaufała sile muzyki i powstał spektakl dość chaotyczny.
Piękne obrazy, świetni aktorzy, wspaniałe, „krzyczące” miejsce i utarte prawdy. Mało to czy dużo?
Paweł Miśkiewicz zabiera nas w podróż długą i nieoszałamiającą pod względem odkryć.
Całość nuży i przytłacza nadmiarem i efekciarstwem.
Dużo się dzieje, a jednak z trzygodzinnego spektaklu zapamiętuje się głównie jazdy zastawek i wyciemnienia oddzielające kolejne, idące w karnym szyku sceny.
Przedstawienie dostarcza przyjemnych wrażeń.
Mimo zastrzeżeń na pewno warto było tę operę przypomnieć – muzyka ma w sobie wiele uroku.
Powolny, snujący się rytm spektaklu łatwo może uśpić, nie tylko czujność widza.
Największym problemem warszawskiego spektaklu jest rockowa stylistyka.
W przedstawieniu biorą udział sami mężczyźni, za to zrealizowały je kobiety – scenografię i kostiumy zaprojektowała Annemarie Woods.
Genialnie zainscenizowane miłosne perypetie bohaterów.
Podczas gdy polski teatr staje się coraz bardziej dosłowny, przekonujący czy walczący, Garbaczewski tworzy w Starym Teatrze instalację migocącą znaczeniami i obrazami, puchnącą od słów i trudno uchwytną, ale też jakoś wciągającą.
Czego nie ma w tym czterogodzinnym spektaklu, którego scenarzystą jest reporter „Dużego Formatu” Marcin Kącki! Spektaklu ważnym, niekiedy mocnym, ale często dosłownym, niepotrzebnie mnożącym wątki, historie i cytaty.
Inscenizacja Grabowskiego to właściwie teatr polskiego radia. Z tą różnicą, że siódemka aktorów Teatru Ateneum (w tym gwiazdy Marian Opania i Marcin Dorociński) wypowiada frazy Kapuścińskiego z 1978 r. na oczach, a nie tylko uszach odbiorców (w równie ascetycznej scenografii).
Inscenizacja „Mein Kampf” jest wierna tekstowi książki, w której Adolf Hitler wyłuszcza poglądy, które potem jako oficjalna ideologia III Rzeszy stały za II wojną światową i Holokaustem.