Recenzja spektaklu: „2020: Burza”, reż. Grzegorz Jarzyna
Sztuka Szekspira zostaje streszczona w pierwszej części spektaklu, druga zaś wygląda, jakby bazowała na aktorskich improwizacjach.
Sztuka Szekspira zostaje streszczona w pierwszej części spektaklu, druga zaś wygląda, jakby bazowała na aktorskich improwizacjach.
Adaptacja głośnej, autobiograficznej książki, wydanej przed sześcioma laty we Francji.
Miało to być wydarzenie tegorocznej wiosny, a stało się wydarzeniem jesieni.
Nurt ekologiczny, coraz częściej pojawiający się w literaturze, powoli wpływa też do teatru.
Internetowe zapowiedzi obiecywały dzieło epokowe i generacyjne.
Monika Pęcikiewicz oraz odpowiedzialna za adaptację i dramaturgię Wiktoria Czeladka przeniosły bohaterów XIX-wiecznej powieści Zoli, w której portretował upadek moralny francuskich elit II Cesarstwa w czasy dzisiejszego końca świata.
Całość jest perfekcyjnie zrealizowanym popowym show, melancholijnym, egzystencjalnym i podszytym biblijną historią o zbawieniu.
Zespół jest w świetnej formie – lepszej nawet niż przed pandemią.
Twórcom udało się stworzyć spektakl trzymający się rygorów formalnych – niczym bohaterka bardzo samoświadomy i pozbawiony sentymentalizmu, a jednocześnie niezwykle przejmujący.
Mimo że niedługi – niecałe dwie godziny – sprawia wrażenie przeładowanego i przegranego.
W normalnych, niepandemicznych czasach szkoły waliłyby na ten spektakl całymi klasami.
„Nie ma” – tytuł dobrze oddający czas pandemicznych braków.
Całość jest zabawą konwencjami, od slapsticku po kryminał retro, osadzoną w naszej polskiej, ponadczasowej zgrzebności.
Choć „Wspólnota mieszkaniowa” powstała w Czechach, po niewielkich – i niepotrzebnie stawiających kropkę nad i – zmianach dobrze wpisuje się w naszą rzeczywistość.
Spektakl jest koprodukcją polsko-japońską, ale podczas premiery w TR Warszawa trudno było to dostrzec, chyba że w minimalistycznej scenografii i w śladzie węglowym, jaki pozostawiły podróże zespołu do Tokio i z powrotem.
Wojciech Kościelniak uczcił 75. urodziny stołecznej Syreny musicalową wariacją na motywach komiksów z lat 70. XX w. o stołecznym asie MO, nieustraszonym kapitanie Janie Żbiku (Maciej Maciejewski).
Koncepcja spektaklu Marty Ziółek i Polskiego Teatru Tańca jest oryginalna, realizacja wciąga w akcję, choć nie jest to jeszcze wyczyn na poziomie „Ballet for Life”, voguingowo-baletowego show Maurice’a Béjarta.
Całość ma wymiar tortury, którą można śmiało porównać z przymusowym seansem telewizji narodowej.
Twórcy przed przemianą zapowiadali sceniczne zderzenie średniowiecznej „Boskiej komedii” Dantego, klasyka sci-fi „Neuromancera” Williama Gibsona i współczesnego zbioru esejów popularnonaukowych „Homo Deus.
Pojawił się wreszcie na naszej scenie narodowej Piotr Beczała jako Jontek (choć tylko na trzy spektakle), i jest to prawdziwa kreacja.