Recenzja płyty: Tyler, The Creator, „Chromakopia”
Może to jeszcze nie „progresywny rap”, ale płyta na tyle złożona w samej tylko muzycznej materii, by opłacało się do niej wracać wielokrotnie.
Może to jeszcze nie „progresywny rap”, ale płyta na tyle złożona w samej tylko muzycznej materii, by opłacało się do niej wracać wielokrotnie.
Słucha się tego miło, a że niespecjalnie czuje się głębię – cóż, w tych miniaturkach po prostu zbyt wiele jej nie ma.
Wszystko wskazuje na to, że pod względem ogólnego poziomu melancholii świat właśnie dogonił The Cure.
Historia 83-letniego Tuckera Zimmermana wygląda jak modelowe dzieje utalentowanych ludzi, którym historia podstawia nogę.
Trudno dziś wskazać zespół, który realizuje albumy za wielomilionowe budżety przy udziale całej plejady współkompozytorów i producentów z równie przeciętnym efektem.
Poprzednia płyta Saagary, wydana siedem lat temu, niedługo po tym, jak lider tej formacji Wacław Zimpel odebrał Paszport POLITYKI, to już dawne dzieje.
To muzyka szorstka, transowa i – jak sam tytuł płyty podpowiada – niepokojąca.
Cała płyta „Doskonale” gra motywami zdecydowanie bardziej ciemnymi niż jasnymi mimo oczywistych nawiązań do dyskotekowej estetyki muzycznej.
Szum wokół tej płyty przewyższył już jej muzyczne znaczenie.
Wielokulturową formułę muzyki tej polskiej formacji ze spokojem można prezentować na światowych scenach.
Dlaczego po wygranej na Konkursie Chopinowskim w 2010 r. zwyciężczyni nie została pozyskana przez którąś z prestiżowych wytwórni – trudno powiedzieć.
Smutne memento dla tych, którzy wierzą w siłę rekordów.
Z muzyką postmetalową, ciągnącą za sobą ciężar skojarzeń z różnymi nurtami mocnego grania, jest trochę jak z opowieściami o postapokalipsie. Na tyle mocno wżarła się w mainstream, że powinna zainteresować coraz szersze grono odbiorców.
Oboje w najlepszej wokalnej kondycji, choć w ich śpiewaniu subtelność wyraźnie góruje nad siłą głosu. I o to przecież chodziło.
Towarzyszący Balińskiemu chór to uczestnicy Warsztatów Terapii Zajęciowej „Frajda”. I sporo tej (dość zaraźliwej) frajdy w tym materiale słychać.
Wyszła krótka i zwarta koncepcyjna płyta, a przy okazji – zapewne jeden z najciekawszych audiobooków, jakie można będzie w tym roku usłyszeć.
Rwie się to momentami jako całość, ale działa na emocje i dopisze się do długiej już listy zwycięstw w dyskografii autora.
To nie jest nowy pomost międzykulturowy, ale solidne przypomnienie tego już dawno istniejącego.
Irlandzcy Fontaines D.C. świetni byli już na debiucie.
Amerykańska artystka – ciągle zawieszona między jazzem a soulem – na kolejnej płycie dla wytwórni Blue Note stworzyła coś jeszcze bardziej ambitnego.