Recenzja filmu: „Cyrano”, reż. Joe Wright
Klasyczny dramat Edmonda Rostanda zyskał kilka lat temu nową, musicalową oprawę – z kompozycjami rockowej formacji The National – więc kwestią czasu było jego przeniesienie na wielki ekran.
Klasyczny dramat Edmonda Rostanda zyskał kilka lat temu nową, musicalową oprawę – z kompozycjami rockowej formacji The National – więc kwestią czasu było jego przeniesienie na wielki ekran.
To nie opowieść sensacyjna, ale kameralny – choć przecież nie mniej emocjonujący – dramat psychologiczny oparty na prozie Eleny Ferrante.
Fabuła „Bigbug” przeterminowała się jeszcze gdzieś w latach 80.
Na przykładzie Kanyego Westa dowiadujemy się po raz kolejny, że życie dzisiejszych gwiazd z reguły utrwalone jest na taśmie filmowej i czeka tylko na montaż.
Branagh niepostrzeżenie przekształca opowieść w mit, a szczegół urasta w jego filmie do rangi symbolu.
Film został zrealizowany w hiperrealistycznej formule.
To hołd złożony ciągłości rodzin, odwadze życia ponad wszystko.
Zgromadzony przez reżyserkę materiał – w tym wspaniałe archiwalne zdjęcia zza kulis produkcji – wystarczyłby zapewne na kilkuodcinkowy serial.
Późny reżyserski debiut fabularny, i to w tak konkurencyjnym gatunku jak komedia romantyczna, powinien mobilizować doświadczonego autora seriali Radosława Dunaszewskiego do zawieszenia poprzeczki wysoko.
Poirot jako jedyny może znaleźć rozwiązanie zagadki.
To widowisko zrealizowane z dystansem, humorem, szczerą miłością i odrobiną złośliwości.
Ni to parodia, ni to laurka – kolejne użalanie się nad nieszczęsnym losem państwa osaczonego przez wrogów.
Jest w tej opowieści potencjał krytycznej oceny amerykańskiej odpustowej religijności i bigoterii, ale reżyser nie do końca chciał lub potrafił go wykorzystać.
Oszałamiająca wizualna forma, bliska arcydziełom niemieckiego ekspresjonizmu.
François Ozon robi wszystko, by zatrzeć wrażenie, że jest to historia z wyraźną tezą.
Nie może dziwić, że Guillermo del Toro znalazł dla siebie fascynujący materiał w powieści Williama Lindsaya Greshama, dziś uważanej za klasyczną pozycję pulpowej literatury.
Nowy film George’a Clooneya to pozbawiona gatunkowego ciężaru, choć wdzięczna i ciepła błahostka.
Przypowieść o winie, karze i rozpaczliwej próbie odkupienia grzechów.
Reżyser zamiast kolejnego familijnego dramatu tworzy wielowymiarową opowieść, odnajdując w prostych na pozór sytuacjach delikatne nuty.
Lekkie i bezpretensjonalne widowisko, toczące się niespiesznie w rytm rockowych przebojów.