Tuż po wyborach 4 czerwca Jan Bijak, redaktor naczelny „Polityki”, w tekście pt. „Ćwiczenie na równoważni” napisał bardzo ważne zdanie, które – można powiedzieć – stało się nadrzędną dewizą pisma w tamtym przełomowym momencie. Bijak najpierw zadał pytanie: czy „partie koalicji, przestraszone rozwojem wydarzeń” mogą wycofać się z drogi demokratyzacji i pluralizmu? Czy, krótko mówiąc, nie uszanują wyniku wyborów i się nie podporządkują. Odpowiedział: „To jest niemożliwe, gdyż wyniki wyborów stwarzają nowy stan faktyczny i prawny, którego bez gwałtu na społeczeństwie obalić się nie da. Kiedy się raz na tę drogę weszło – nieubłagana logika każe nią iść dalej”.
Tydzień później, w następnym numerze, piórami Jerzego Baczyńskiego i Adama Krzemińskiego „Polityka” napisała: „po wyborach Polska jest inna, bardziej europejska, bardziej obliczalna, choć wcale jeszcze nie uchroniona przed konwulsyjnym rozwojem wypadków. Jak dotąd jednak możemy być jako społeczeństwo zadowoleni ze stanu kultury politycznej. Chiny pokazują, jakie scenariusze są możliwe. Nam udaje się stosunkowo bezpiecznie przepływać między Scyllą rewolucyjnej anarchii i Charybdą dogmatycznej stagnacji. Odpukać w Okrągły Stół...”.
***
„Polityka” próbowała odnaleźć się, jak wszyscy po prawdzie, w ewolucyjnej rewolucji wiosny 1989 r. Z jednej strony wcześniej wyraźnie wspierając kurs na Okrągły Stół, z radością rejestrując wszystko, co wychylało się do przodu, ale też, oczywiście również jak wszyscy, nie wyobrażając sobie jasno najbliższej przyszłości. Nie brakowało zatem i obaw, czy aby z Okrągłego Stołu nie „podniesie się fala poglądów autentycznie reakcyjnych, autentycznie wstecznych, ciemnych, szowinistycznych, klerykalnych, Bóg wie jakich” (Krzysztof Teodor Toeplitz), a też czy porozumienia okrągłostołowe dotyczące gospodarki są w ogóle do zrealizowania, jako że dominuje w nich „opiekuńczość ponad wszystko”, „chciejstwo”, brak refleksji nad gospodarką „jako całością” (Jerzy Kleer).
Te wszystkie wątpliwości, choć nie znikły po wyborach 4 czerwca, rychło przestały być najważniejsze wobec gwałtownie zmieniającej się sytuacji politycznej i wobec nowych wyzwań i pytań, przed którymi stanęli czytelnicy „Polityki”, stanęła cała Polska. Przykładowo: wszelkie strachy Kleera wobec ustaleń gospodarczych Okrągłego Stołu zostały po kilku miesiącach uchylone i zastąpione innymi przez reformy gospodarcze Balcerowicza itd.
Pisałem w książce „Polityka i jej ludzie” (Warszawa 2007 r.) o tamtym momencie przejścia od starego stanu rzeczy do nowego, wyłaniającego się raptownie, ale na szczęście bez tragicznych i dramatycznych konwulsji. Zacytuję, bo nie mam wiele dzisiaj do dodania: „W Polityce zaczęliśmy mówić do siebie, że naszym obowiązkiem jest najpierw »nazwać rzeczy«, że trzeba zacząć od podstawowych pojęć i definicji, że my dziennikarze – jeśli nadal chcemy rozmawiać ze swoimi czytelnikami – powinniśmy przyjąć wobec dziejącej się Historii postawę uczniów i unikać za wszelką cenę roli nauczycieli i mentorów. Powinniśmy iść w przyszłość razem z czytelnikami i razem z nimi zmieniać się, w zgodzie i symbiozie z procesami historycznymi, które wydają się nam pożądane i oczekiwane, i razem z czytelnikami protestować przeciwko zjawiskom i faktom, dla których nie znajdujemy w sobie ani aprobaty, ani żadnej życzliwości (...). Istniała przez ten cały czas silna wiara w zespole, że damy sobie radę, że stoi za nami rozwinięty zespół wartości i sprawności, który daje prawo do dalszego, aktywnego udziału w życiu nowej Polski, że wciąż możemy być potrzebni i atrakcyjni dla czytelników. A oni – tak jak my – cieszą się ze zmian i osiągniętych celów i chcą, żeby zostały one dobrze w nadchodzących latach wykorzystane”.
***
I trzeba nieskromnie powiedzieć, że ta droga i ta metoda okazały się trafne, przynajmniej sądząc po reakcjach czytelników i niezamierającej popularności „Polityki”. Ale także i po tym, że w redakcji nie doszło do żadnych rozłamów (choć oczywiście – jak zawsze – różnice zdań występowały), do jakichś dramatycznych sporów, których przecież nie brakowało w tamtym czasie w innych pismach. Ta prawda została niejako naukowo potwierdzona w doktoracie Beaty Romaszewskiej „Nowe czasy Polityki” (Lublin 2005), którego ostatnie zdanie brzmiało: „spełniła Polityka istotną rolę w przyswajaniu reform swojemu lektoratowi, a zachodzące w Polsce po 1989 r. procesy przemian politycznych i gospodarczo-społecznych znalazły na jej łamach wierne odbicie”.
Brzmi to jak przystoi dysertacji odpowiednio poważnie, niemniej pamiętam dobrze, jaki był to czas nieustannego napięcia, prób dorastania zespołu do rzeczywistości, poszukiwania nowego języka, nieustannych dyskusji, spotkań – także poza redakcją, która wówczas mieściła się w biurowcu przy ul. Dubois (stoi do dziś) – ale też tradycyjnego przestrzegania standardów warsztatu i etyki dziennikarskiej.
Jak ciężko wtedy pracowaliśmy, bo trzeba było rękę trzymać na pulsie gorącego czasu, ale też wiele rzeczy domyśleć, by nie powiedzieć, wymyślić. Byliśmy w końcu redakcją, która przez wiele lat działała i żyła w realsocjalizmie, w jakimś przecież sensie była jego częścią, podlegała cenzurze i na pewno autocenzurze, pracowała na rzecz urzeczowienia rzeczywistości, która okazała się na koniec nierzeczywista, na pewno przegrana.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tych ograniczeń i uwarunkowań, z konieczności i szansy „wyjścia na wolność”, jednak – powtórzę – z przekonaniem, że doświadczenie i dorobek „Polityki” są wartościami, które nowej Polsce mogą być potrzebne. I fakt, że tygodnik tak szybko i jednoznacznie opowiedział się za Wielką Zmianą, nie był przecież przejawem koniunkturalizmu, ale świadectwem, że „Polityka” tego naprawdę chciała.
Zapewne dlatego, że w jej redakcji coraz większe znaczenie zaczęło odgrywać pokolenie, które miało za sobą doświadczenie „Solidarności”, czy wręcz zaangażowanie w działalność związku po Sierpniu 1980 r. Koleżanki i koledzy doświadczyli boleśnie weryfikacji zawodowej podczas stanu wojennego w innych redakcjach, w 1989 r. zaś, szanując tradycję pisma, chcieli je przenieść do nowej Polski. Mądrością tego zespołu było niejako naturalne przesuwanie jego wewnętrznej energii właśnie w tę stronę, tak jak gdyby starsi koledzy mówili: teraz wasza kolej, wasza sztafeta.
I to pozwoliło odnaleźć wspólnotę redakcji z czytelnikami oraz wewnątrz samej redakcji, która łączyła ludzi nie tylko różnych doświadczeń i biografii, ale i kolejnych, chyba trzech pokoleń. I ta różnorodność, ta immanentna i twórcza kontynuacja cechująca tę wspólnotę, była zapewne największą siłą „Polityki” w czerwcu 1989 r. Także wcześniej, także później.