Strona główna

Spakowani do laptopa

ePolak i jego wakacyjne gadżety

e-Polak na wakacjach e-Polak na wakacjach Josef Müllek / PantherMedia
Nowoczesne technologie zmieniają sposób, w jaki planujemy urlop, podróżujemy i wypoczywamy. Mogą ułatwiać życie. Ale równie dobrze sprawić, że wakacje staną się koszmarem.
Dla turysty gadżeciarza: multimedialne centrum rozrywki - przenośna konsola do gier Sony PSP mieści się w kieszenimateriały prasowe Dla turysty gadżeciarza: multimedialne centrum rozrywki - przenośna konsola do gier Sony PSP mieści się w kieszeni
Dla turysty wytrawnego: aparat cyfrowy Samsung z wbudowanym GPS i przeglądarką map - zapamiętuje miejsca, gdzie zrobione było zdjęcie.materiały prasowe Dla turysty wytrawnego: aparat cyfrowy Samsung z wbudowanym GPS i przeglądarką map - zapamiętuje miejsca, gdzie zrobione było zdjęcie.

Jak twierdzą złośliwi, jeszcze dziesięć lat temu Polak wyjeżdżający na zagraniczny urlop miał ze sobą walizkę, a w niej między innymi grzałkę, aby nie wydawać pieniędzy w hotelowym barze. Dziś nie wozimy już grzałki, bo na globalnym rynku usług turystycznych awansowaliśmy do pierwszej ligi. Jesteśmy zamożniejsi, a największą popularnością cieszą się wycieczki z wykupionym pakietem all inclusive (jedzenie i napoje w cenie).

Doszło nam natomiast sporo dodatkowego bagażu – cyfrowe aparaty, kamery, nawigatory GPS. Dzieciaki wyjeżdżają na wakacje obwieszone odtwarzaczami MP3 i DVD oraz przenośnymi konsolami do gier. Do tego mnóstwo akcesoriów – płyty CD, ładowarki, baterie, karty pamięci, splątane wszechobecne kable i kabelki. Ale prawdziwa rewolucja nadeszła w ostatnich dwóch latach, gdy zaczęliśmy zabierać ze sobą laptopy z dostępem do Internetu. – Przenośny komputer to dziś podstawowe narzędzie kontaktu ze światem, album ze zdjęciami, centrum muzyczno-filmowe, notatnik – i nic dziwnego, że chcemy go mieć przy sobie na urlopie – mówi Marcin Przybylski, szef portalu Travelplanet.pl, sprzedającego wycieczki przez Internet. Tym bardziej że nowoczesne technologie pomagają podróżować taniej i efektywniej. Jako naród sprytny szybko przyjęliśmy ten globalny trend. Elektroniczne gadżety zmieniają sposób, w jaki Polacy – może lepiej powiedzieć ePolacy – wypoczywają. A przy okazji rewolucjonizują branżę turystyczną.

Wulkan i inne plagi

Tegoroczny sezon zdaje się potwierdzać szczególnie tę ostatnią tezę. Jeszcze wczesną wiosną wiele biur podróży nastawiało się na rekordowe zyski. Potem jednak nastąpiła seria katastrof: wypadek prezydenckiego TU-154 pod Smoleńskiem i żałoba narodowa, wybuch islandzkiego wulkanu, który na wiele dni sparaliżował ruch lotniczy nad Europą, powódź w kraju, kryzys i zamieszki w Grecji. Swoje zrobił też słabnący złoty, przez którego zagraniczne wakacje są coraz droższe. Te – jak je określają touroperatorzy – tegoroczne plagi skutecznie zniechęciły Polaków do podróżowania. Zmiana widoczna jest dopiero w ostatnich tygodniach. Ale i tak decyzja o wyjeździe jest podejmowana za pięć dwunasta. Tak jakby rodacy, wyjątkowo w tym roku zapracowani – a może i dociążeni przez kryzys – do ostatniej chwili nie wiedzieli, czy uda im się wyrwać, zakończyć ważne projekty, czy szef podpisze wniosek urlopowy. – Już w poprzednim sezonie sprzedawaliśmy wycieczki średnio na 14 dni przed wylotem, co było dla branży szokiem. A w tym roku klienci decydują się średnio 10 dni przed rozpoczęciem turnusu – mówi Marcin Przybylski.

Tu właśnie z pomocą przychodzi Internet jako narzędzie do błyskawicznego wyszukania, zarezerwowania i opłacenia odpowiedniej oferty. Portale takie jak travelplanet.pl, wakacje.pl czy easygo.pl, zbierające w jednym miejscu propozycje kilkudziesięciu biur podróży, przeżywają prawdziwe oblężenie. Już co dziesiąta wycieczka kupowana jest online, a sieciowi pośrednicy mieli w zeszłym roku łączne obroty szacowane przez nich samych na 400 mln zł. Z ich usług skorzystało wtedy ćwierć miliona rodaków. Wielu klientów polowało na tzw. twarde last minute, czyli wycieczki sprzedawane przez biuro podróży na 24 lub 48 godzin przed wylotem, bardzo często po kosztach, aby tylko nie wysyłać w tropiki pustego samolotu.

Internet pozwala także błyskawicznie zweryfikować, czy zachwalana w katalogu oferta jest zgodna z prawdą. Dzięki serwisom takim jak Mapy Google można dokładnie obejrzeć miejsce wypoczynku na zdjęciach satelitarnych, aby się przekonać, czy owe „300 metrów do plaży” nie oznacza przypadkiem konieczności pokonania ruchliwej dwupasmowej ulicy, a „urokliwy hotelik na uboczu” nie ma po sąsiedzku zajezdni tramwajowej lub zaplecza hipermarketu. Internet wyeliminował dyskretne przemilczenia i podkoloryzowania katalogów, które dotąd uchodziły touroperatorom na sucho.

Na stronach serwisów Travelplanet i wakacje.pl znaleźć możemy kilkanaście tysięcy opinii, wystawionych przez klientów, którzy już wrócili z urlopu. Łatwo dowiemy się, czy standard hotelu był taki, jak obiecywano, jedzenie smaczne, a obsługa uprzejma. Olbrzymią popularnością cieszą się również globalne serwisy Lonely Planet oraz tripadvisor.com. W tym drugim 35 mln użytkowników poleca i ocenia hotele, linie lotnicze, restauracje i domy do wynajęcia na całym świecie. – Dzięki sieci konsumenci są bardziej wymagający, co wymusza na branży turystycznej podnoszenie jakości usług – mówi Przybylski. Dziś biura podróży muszą dbać, aby po wpisaniu ich nazwy w wyszukiwarki nie wyskakiwały strony z narzekaniami niezadowolonych urlopowiczów.

Zwiedzanie z zasięgiem

Gdy nadchodzi dzień upragnionego wyjazdu, ePolak wsiada do samolotu, autokaru lub samochodu obładowany sprzętem elektronicznym. – Zaraz po starcie rodzice włączają dzieciom bajki na laptopach, bo europejskie linie lotnicze zazwyczaj nie mają tego w ofercie – mówi przedstawicielka biura podróży Triada z Krakowa. Niektórzy wykorzystują zaawansowane telefony komórkowe lub odtwarzacze MP3 z funkcją wideo. Ale już za 300–600 zł można dzieciom sprawić prezent, kupując specjalny podróżny odtwarzacz DVD z 7–8-calowym ekranem LCD (w ofercie ok. 100 modeli, m.in. Philips, LG, Samsung, Sony, Panasonic). Większość z tych urządzeń ma już możliwość załadowania pliku z karty pamięci, a więc wyświetlania wszystkiego, co mamy we własnych zasobach. Warto pamiętać o podłączeniu słuchawek, aby odgłosy nie przeszkadzały współpasażerom.

Po przybyciu na miejsce rodzina ePolaków rozpoczyna wyścig do źródeł prądu. Bo gniazdek w pokoju jest zazwyczaj mniej niż sprzętów, które rozpaczliwie piszcząc, domagają się ładowania. Potem od razu pada pytanie o Internet, który dla ePolaka w podróży jest rzeczą podstawową. – Od kilku lat to kwestia decydująca przy wyborze hotelu. Ważne też, aby było to Wi-Fi w pokoju, bo punkt dostępowy w hotelowym lobby nikogo już nie satysfakcjonuje – mówi Jakub Puchajda z warszawskiego biura podróży sieci Neckermann. Jeśli ktoś chce zabierać ze sobą laptopa na zwiedzanie lub wycieczki po okolicy – a jeśli wierzyć rezydentom, takich turystów jest coraz więcej – potrzebny będzie Internet mobilny. I to już jest większy problem.

Roaming uruchomiony w każdej komórce pozwala swobodnie dzwonić do rodziny, pracy i przyjaciół (dzięki interwencji Komisji Europejskiej koszty rozmów międzynarodowych i esemesów w krajach UE spadły w ciągu ostatnich lat o 60–70 proc.). Korzystanie z dostępu do Internetu przez iPlus, Blueconnect czy Orange za granicą może jednak się skończyć rachunkiem na kilkaset, a nawet kilka tysięcy złotych. Komisja Europejska walczy z operatorami, domagając się spadku cen Internetu w roamingu. Na razie udało się osiągnąć tyle, że od 1 lipca każdy użytkownik, którego rachunek przekroczy wartość 50 euro, będzie automatycznie odcinany od surfowania po sieci na wakacjach (chyba że sam przed wyjazdem wyda inne zlecenie w biurze obsługi klienta). Od czego jednak pomysłowość naszych rodaków? U pilotów wycieczek w Egipcie, Tunezji czy Turcji kupić można simkartę-starter – dostęp do mobilnego Internetu obsługiwany przez lokalnych operatorów. Potem tylko trzeba ładować konto za pomocą zdrapek.

Dostęp do sieci jest więc stosunkowo łatwy na tych terenach, gdzie działa choćby podstawowa infrastruktura turystyczna. – Wszystkie miejsca, do których docieramy, są podpięte pod satelitę. Problemy z zasięgiem należą do przeszłości – mówi Marcin Sado z biura podróży Opal Travel, które specjalizuje się w organizowaniu wypraw w odległe rejony świata, m.in. Indii i Meksyku. Czasem dochodzi do paradoksów: – Zaskoczyła mnie słaba dostępność Internetu w Portugalii, gdzie obecnie mieszkam. Trudniej tutaj o tanią sieć niż np. w Egipcie, Tajlandii czy Kambodży, gdzie internetowe kafejki są na każdym rogu – mówi Ewa Serwicka, autorka popularnego bloga o podróżach dalekoniedaleko.pl, który aktualizuje łącząc się z miasta Portimăo w portugalskiej prowincji Algarve, dokąd właśnie dojechała.

 

 

Sam sobie pilotem

Współczesny turysta to znakomity klient, co producenci sprzętu odkryli już dawno. Wśród Polaków w tym sezonie – podobnie jak w poprzednich – przebojem jest Egipt. Zaś wśród ePolaków wyjeżdżających do Egiptu przebojem są wodoszczelne aparaty fotograficzne, które nawet amatorom pozwalają robić świetne podwodne zdjęcia raf koralowych (produkują je m.in. Canon, Olympus, Samsung). Dla osób, które często robią sobie portrety „na wyciągniętej ręce” (charakterystyczny sposób kadrowania, często widoczny w internetowych serwisach społecznościowych), w ofercie są aparaty z dodatkowym niewielkim ekranikiem na przedniej obudowie, tuż obok obiektywu, co ułatwia właściwe uchwycenie kadru.

Coraz popularniejsze są również aparaty z wbudowanym modułem GPS, który zapamiętuje długość i szerokość geograficzną każdego ujęcia (tzw. znaczniki GPS). – To pozwala na ułożenie zdjęć według miejsc, w których zostały zrobione. Są programy komputerowe, które nakładają je na mapę, dokumentując pokonaną trasę krok po kroku – mówi Tomasz Malasek z Samsunga. Tegoroczna nowość – Samsung WB650 nie tylko wykorzystuje GPS, ale też wyświetla na ekraniku mapę okolicy, w której aktualnie przebywamy (aparat kosztuje ok. 1000 zł).

Sam GPS to zresztą jest sprzęt o ogromnym turystycznym potencjale. Wyposażony w nawigację GPS oraz laptopa i Internet ePolak sam sobie staje się pilotem i przewodnikiem.

Z Internetu można ściągnąć gotowe autorskie trasy po ważniejszych miastach i zabytkach, przygotowane przez innych podróżników. Turystów wyposażonych w GPS dopieszczają również samorządy (np. Wielkopolska przystosowała do obsługi nawigacji satelitarnej 1500 km ścieżek rowerowych). Sieć pozostaje kopalnią wiedzy o odwiedzanej okolicy. Zawsze znajdzie się jakiś zapaleniec, który o danym rejonie wie najwięcej i chce się tą wiedzą podzielić ze światem. Tak narodził się między innymi fenomen społeczności i blogów podróżniczych, które wspierają nas na urlopie.

Surferzy-kanapowcy

– Przez sieć można zorganizować dużą część wyprawy. Jadę do Kambodży, więc wizę załatwiam sobie przez Internet. Trasę i sposób przejazdu z Bangkoku do Siem Reap opracowuję na podstawie wypowiedzi osób, które już tam były. Kiedy jechałam do Egiptu, wiele cennych wskazówek udzieliła mi poznana przez Internet mieszkanka Kairu. Później ja dzielę się z innymi własnymi doświadczeniami – mówi Ewa Serwicka.

Od porad dla internautów i zdjęć zaczęła się też sieciowa kariera strony toskania.org.pl, prowadzonej przez pisarkę Annę Goławską i wydawcę Grzegorza Lindenberga. Pytań było tak dużo, że odpowiedzi w końcu ułożyły się w serię książek-przewodników po tej pięknej włoskiej krainie.

Młodzi fanatycy podróżowania i autorzy blogów chętnie łączą się w większe grupy, których skrajnym przykładem są couchsurferzy (od ang. couch – kanapa). Do tej internetowej społeczności może zgłosić się każdy, kto ma w domu wolną kanapę i zechce przenocować przybysza z innego kraju. Na tej samej zasadzie może sam skorzystać z przytulnego kąta w trakcie własnej podróży. Couchsurferzy, których są na świecie dwa miliony, łączą się przez stronę couchsurfing.org. Tam również zamieszczają swoje profile, zdjęcia i wzajemne referencje (ten system ma zapobiegać zaproszeniu do domu np. seryjnego mordercy). Pytani, co im najbardziej się podoba w takiej formie podróżowania, couchsurferzy odpowiadają zgodnie – więcej spontanu. – Czuję się jak bohater kultowej powieści Jacka Kerouaca „W drodze”. Gdy budzę się rano, nigdy nie wiem, gdzie wyląduję wieczorem.

W sieci sieci

Gdy w trakcie jednej z zagranicznych wycieczek z karty bankowej Stanisława Bonieckiego, redaktora portalu Podroze.pl, zniknęły pieniądze, wiedział o tym już kilka minut po fakcie i szybko namierzył oszustów. Bank przysłał mu esemesem na telefon komórkowy powiadomienie o podejrzanej transakcji. To tylko jedna z wielu opowieści, jak nowoczesne technologie uratowały komuś życie albo przynajmniej zaoszczędziły kłopotów.

Ale to, że jadąc na wakacje zabieramy ze sobą całą torbę elektroniki, wpływa również w sposób bardziej subtelny na to, jak wypoczywamy. Wojciech Piechocki, szef serwisu o telekomunikacji gsmonline.pl, przyznaje, że właściwie nie ma już potrzeby wysyłania kartek pocztowych. – Robimy to tylko ze względu na dziecko, bo urzeka je cały rytuał: wybieranie, pisanie, kupowanie znaczka, wrzucanie do skrzynki – mówi. Ale większość znajomych dostaje po prostu esemesy lub ememesy z pozdrowieniami. Piechocki na bieżąco wybiera również najlepsze zdjęcia z podróży i wysyła e-mailem do kraju. – Moja żona twierdzi, że jestem uzależniony od sieci. Pewnie ma sporo racji, bo gdybym nie brał na wyjazd laptopa i nie mógł sprawdzić poczty, odczuwałbym niepokój – mówi. Stara się na bieżąco czytać i segregować nadchodzące e-maile, aby po urlopie uniknąć zderzenia z zalewem pilnych spraw.

Psychologowie ostrzegają jednak, że jest to pierwszy krok do tego, aby sobie lub innym zepsuć urlop. – Pół biedy, gdy ktoś pisze bloga z podróży albo wrzuca zdjęcia na Facebooka i robi to dla rozrywki. Gorzej, gdy wszystkie te elektroniczne gadżety kontaktują nas ze „światem codzienności”. Nie pozwalają złapać oddechu – mówi dr Joanna Urbańska, psycholog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Radykalne rozwiązanie to ograniczenie związków ze sferą pozaurlopową do minimum.

Dr Joanna Urbańska ostrzega, że możliwość kontaktu bardzo łatwo przerodzić się może w jego przymus. Wtedy znajomi będą domagać się, abyśmy mając ze sobą telefon czy laptop na bieżąco donosili, „co tam słychać”. I obrażą się, gdy tych codziennych relacji nie będzie. Tym bardziej że komputer podłączony do sieci i wyposażony w komunikator Skype pozwala na bezpłatne, wielogodzinne rozmowy telefoniczne z każdego miejsca na kuli ziemskiej.

Problemem jest także łatwość, z jaką wytwarza się treści cyfrowe, a więc ich ogromna nadprodukcja. Kiedyś w czasie wyjazdu pstrykało się dwa–trzy filmy, bo ich wywołanie było drogie. Dziś wakacyjny ePolak zapamiętale dokumentuje każdy krok. Gdy po powrocie zorganizuje towarzyskie spotkanie, zmienia się ono w maraton z koniecznością oglądania dwóch tysięcy slajdów – najlepiej na ścianie, za pomocą wypożyczonego z pracy projektora – co jest wyzwaniem nawet dla najtwardszych przyjaciół.

Problemu nie ma, gdy urlopowicz od razu wszystkie zdjęcia wrzuca do sieci, ale wtedy spotkanie po powrocie właściwie traci sens – wszyscy znajomi są na bieżąco, nie ma co pokazywać, nie ma o czym opowiadać. – Na szczęście przez Facebooka wciąż jeszcze nie można się wspólnie napić alkoholu – pragmatycznie zauważa Wojciech Piechocki.

Nadające czółno

Nie można też powodzenia całej wakacyjnej wyprawy opierać wyłącznie na sprzęcie elektronicznym. Wie to dobrze Beata Pawlikowska, podróżniczka, która wielokrotnie widziała, jak laptopy, palmtopy i komórki odmawiały posłuszeństwa w dżungli amazońskiej. Wysoka wilgotność powietrza i temperatura były dla nich zabójcze. Pawlikowska, aby nadać przez specjalny telefon satelitarny relacje do radia, musiała wstawać przed czwartą rano – tylko wtedy powietrze jest na tyle przejrzyste, że sygnał nie zanika – i płynąć czółnem na środek jeziora, aby znaleźć fragment czystego nieba, niezasłaniany przez drzewa. A tak na co dzień w dżungli używa zwyczajnych zeszytów, aby robić notatki z podróży. Podobne wspomnienia ma Michał Matusiewicz, szef firmy Orient Adventures, organizator egzotycznych wypraw. – Podróżuję od 14 lat i z doświadczenia wiem, że jedynym systemem nawigacyjnym, który nigdy nie zawodzi, są słońce i gwiazdy. Bateria nigdy im nie padnie.

Stanisław Boniecki wspomina, jak wyposażony w podłączonego do sieci iPhone’a jeździł po Syberii, Japonii, a potem autostopem przez Stany Zjednoczone. – Nie czułem się sam, cały czas w kontakcie. Z jednej strony to było pozytywne, ale z drugiej – odarło te podróże z przygody. Gdzieś zniknęło doznanie metafizyczne – mówi. Gdy niedawno spędził pięć dni w Maroku, zablokował mu się roaming w komórce, co całkowicie odcięło go od świata. – To było super – mówi.

współpraca Aleksandra Konopka

Polityka 30.2010 (2766) z dnia 24.07.2010; Raport; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Spakowani do laptopa"
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną