Uniwersytet Jagielloński nadaje tytuł magistra historii autorowi żenującej - zarówno merytorycznie i metodologicznie, jak etycznie - pracy o Lechu Wałęsie. Dziełko studenta Pawła Zyzaka akceptuje - jako promotor - profesor tegoż uniwersytetu Andrzej Nowak. A inni naukowcy UJ musieli przecież to wypracowanie wcześniej zrecenzować. Czy nie dostrzegli, że dominują w nim „urologiczne pasje" autora? Bo to zauważył nawet Piotr Gontarczyk, który dużo wcześniej podważał przeszłość przywódcy „Solidarności".
Z kolei Instytut Pamięci Narodowej przyjmuje świeżo upieczonego magistra do pracy w swoim krakowskim oddziale. Gdy tenże pracownik IPN publikuje swoje wypracowanie drukiem, wywołany do tablicy prezes Janusz Kurtyka stwierdza, że książka została wydana w prywatnej oficynie, a Instytut jej nie finansował. Zaraz jednak wspomina o wolności słowa i badań naukowych, a w swoim oświadczeniu podkreśla, że dowodzony przez niego Instytut „jest instytucją niezależną politycznie, skupia wokół siebie historyków o różnych zapatrywaniach i poglądach". Tym samym uznaje Zyzaka za naukowca i stawia go na równi z innymi historykami: w tym z samym sobą czy choćby z prof. Andrzejem Paczkowskim, wciąż członkiem Kolegium IPN.
I wreszcie: owa prywatna oficyna, która wydała książkę Zyzaka, od lat dostaje dotacje z ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego. Tylko w ub. roku krakowska spółka Arcana otrzymała z budżetu państwa 50 tys. na dwumiesięcznik pod tą właśnie nazwą - i to pomimo, że w piśmie od dawna pojawiały się teksty o równie wątpliwej jakości. W sprawie Zyzaka nie chodzi o żadną wolność słowa czy nauki. Chodzi o to, że z publicznych pieniędzy nieustannie opłacany jest chłam i że państwowe instytucje, w taki czy inny sposób, go firmują. I nie są z tego wyciągane żadne wnioski.