Historia

Wykłady z opozycji

Fot. Tomasz Wierzejski/Agencja Gazeta Fot. Tomasz Wierzejski/Agencja Gazeta
Pierwszy domowy uniwersytet w Europie Wschodniej 30 lat temu tak mocno zaszedł za skórę władzom PRL, iż te, aby go zlikwidować, sięgnęły po metody, które śmiało można nazwać gangsterskimi.

Prelekcja o najnowszej historii Polski, jaka miała się odbyć w mieszkaniu Jacka Kuronia 21 marca 1979 r., zaczęła się w sposób dość niezwykły, nawet jeśli brać pod uwagę metody stosowane przez Służbę Bezpieczeństwa w walce z opozycją. Kiedy gospodarz uchylił drzwi, bo zapukał do nich Henryk Wujec, runęli nań z półpiętra zaczajeni tam aktywiści partyjnych młodzieżówek.

„Nie zdążyłem wciągnąć Henia, a on nie zdążył uciec. Posłyszałem, że biją go, więc wybiegłem na klatkę. Wtargnęli do środka, a ja stałem przyciśnięty do ściany i histerycznym głosem wołałem: – Ludzie, ludzie, mój ojciec umiera!” – zapisał we wspomnieniach Jacek Kuroń. W PRL opozycjonistów bili zwykle milicjanci lub esbecy, tym razem jednak do dokonania egzekucji wyznaczono studentów warszawskiej AWF. Karatecy, bokserzy i zapaśnicy mieli uosabiać spontaniczny gniew ludu, rozwścieczonego tym, że ktoś ośmielił się stworzyć nieakceptowane przez reżym stowarzyszenie, prowadzące zajęcia edukacyjne dla młodzieży. W ramach dyskusji z innym światopoglądem młodzi aktywiści ogłuszyli Henryka Wujca i nieprzytomnego powlekli po schodach na sam dół klatki. Po czym wtargnęli do mieszkania Kuronia, by skatować jego żonę i syna. Tak władza ludowa rozprawiała się z Towarzystwem Kursów Naukowych.

Półtora roku wcześniej KSS KOR (Komitet Samoobrony Społecznej Komitetu Obrony Robotników), z inspiracji Adama Michnika, zaczął wspierać tworzony przez kilku uczonych Uniwersytet Latający. O ile pod koniec XIX w. w zaborze rosyjskim nielegalny uniwersytet o tej samej nazwie zajmował się edukacją Polek, sto lat później miał kształcić wszystkich chętnych. Jesienią 1977 r. cenieni naukowcy, m.in.: Jerzy Jedlicki, Tadeusz Kowalik, Bohdan Cywiński, Jan Strzelecki, zaczęli prowadzić wykłady dla studentów w prywatnych mieszkaniach. Wkrótce przekonali się, że działanie pod egidą KSS KOR naraża uczestników spotkań na represje ze strony SB. Uświadomiło to kierownictwu KOR, iż kształcić młodzież poza oficjalnym systemem edukacji można jedynie, gdy nad całą akcją ochronny parasol roztoczą osoby cieszące się międzynarodową sławą. Tylko w takim wypadku władze PRL w obawie przed skandalem mogły zabronić policji politycznej prowadzenia brutalnych działań.

Członkowie Rady Programowej KOR poprosili o pomoc przyjaciół ze świata kultury i nauki. A jeden z nich, prof. Edward Lipiński, przypomniał sobie, że Uniwersytet Latający przekształcił się w 1905 r. w jawnie działające Towarzystwo Kursów Naukowych i taką nazwę zaproponował dla nowej inicjatywy. Poparło ją mnóstwo sławnych ludzi. Pisarze: Jacek Bocheński, Marian Brandys, Antoni Gołubiew, Andrzej Kijowski, Tadeusz Konwicki, Jan Józef Szczepański, Julian Stryjkowski, poeci: Adam Zagajewski, Wisława Szymborska, Wiktor Woroszylski, kompozytor Zygmunt Mycielski. Łącznie pod deklaracją inauguracyjną Towarzystwa Kursów Naukowych złożyło podpisy 66 powszechnie znanych osób. W sporządzonym 22 stycznia 1978 r. dokumencie ogłosiły one, iż ich celem jest pomoc wszystkim ludziom „którzy poprzez samokształcenie pragną wzbogacać swą wiedzę”.

Niegłupio powiedziane

Ta demonstracja nie wywarła należytego wrażenia na władzach, bo gdy 10 lutego 1978 r. do Krakowa przyjechali przeprowadzić wykłady w ramach TKN Stanisław Barańczak i Adam Michnik, na dworcu czekała już na nich milicja. Do aresztu trafił tylko Michnik, zaś Barańczak mógł spotkać się ze studentami w mieszkaniu działacza SKS (Studenckiego Komitetu Solidarności) Bogusława Sonika. Następnego dnia, po wyjściu na wolność, swój wykład chciał wygłosić Michnik. Jednak gdy tylko rozpoczął wystąpienie, do mieszkania Sonika weszła milicja. Studentów najpierw potraktowano gazem łzawiącym, a potem wyrzucono na zewnątrz. Wieczorem, gdy Adam Michnik wraz z trzema działaczami SKS szli na dworzec kolejowy, zostali otoczeni przez grupę milicjantów, pobici, po czym na kilka godzin trafili do aresztu.

Po tym incydencie Rada Programowa TKN, której przewodniczył prof. Jan Kielanowski (zasiadali w niej: Marian Brandys, Andrzej Celiński, Bohdan Cywiński, Jerzy Jedlicki, Tadeusz Kowalik, Andrzej Kijowski, Tadeusz Mazowiecki i Seweryn Pollak) przekazała dotąd nienagłaśnianą deklarację Towarzystwa i listę członków zachodnim rozgłośniom radiowym. Po tym demonstracyjnym geście represje wobec TKN na pewien czas ustały.

Mając nieco więcej swobody Towarzystwo Kursów Naukowych do maja 1978 r. przeprowadziło w prywatnych mieszkaniach w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Łodzi i Poznaniu ponad 120 prelekcji. Bywało, że po rozkolportowaniu wśród studentów wiadomości o wykładzie zjawiała się na nim ponad setka słuchaczy. Najwięcej osób przychodziło, żeby posłuchać, co mają do powiedzenia Władysław Bartoszewski i Adam Michnik. Ale i inni wykładowcy nie mogli narzekać na brak publiczności. Zaskoczone rozmachem TKN władze nie wiedziały, co począć. Na posiedzeniu KC PZPR odpowiedzialny za nadzór nad Wydziałem Nauki i Oświaty Andrzej Werblan stwierdził, iż „wmówienie społeczeństwu, że około 200 czołowych twórców i wybitnych naukowców to przeciwnicy socjalizmu, byłoby dla nas propagandowo zabójcze”. Ale ten sam członek partyjnych władz ostrzegał w kwietniu 1978 r. kierownictwo partii, iż „celem TKN jest kształcenie kadr dla opozycji”.

„Niegłupio powiedziane” – zauważył jeden z inicjatorów Towarzystwa Marian Brandys w swym dzienniku.

Niepokój, jaki TKN wzbudziło na szczytach władzy, zaowocował falą represji. Wiosną kolegia ds. wykroczeń zaczęły karać ludzi użyczających mieszkań na wykłady grzywnami w wysokości 5 tys. zł (tyle wynosiła średnia półroczna pensja). Niektórym wykładowcom zagrożono usunięciem z pracy. Z Instytutu Organizacji i Zarządzania Budownictwem wyrzucono Waldemara Kuczyńskiego. Niedługo potem usunięto z PZPR profesorów Adama Kerstena i Marię Janion, zaś Janowi Strzeleckiemu udzielono nagany.

Najbrutalniej władze działały z dala od Warszawy. We Wrocławiu w marcu 1978 r. zjawiła się współpracownica KOR Bogusława Blajfer, aby wygłosić odczyt z okazji dziesiątej rocznicy buntów studenckich. Kiedy rozpoczęła prelekcję w mieszkaniu naukowca PAN Aleksandra Gleichgewichta, przerwało ją najście funkcjonariuszy MO i SB. W czasie aresztowania wszystkich słuchaczy bito, kopano i duszono. Gapiów milicjanci poinformowali, iż właśnie zatrzymali gang narkomanów. Liczącą 27 osób grupę wepchnięto do jednej milicyjnej Nyski i zawieziono na komendę przy ul. Grunwaldzkiej. Tam pozostawiono ich zamkniętych w samochodzie na tyle długo, że Bogusława Blajfer mogła wreszcie wygłosić swój referat. Po tych atrakcjach aresztowanym Kolegium ds. Wykroczeń wymierzyło dotkliwe kary pieniężne.

W odpowiedzi na represje KOR zorganizował zbiórkę pieniężną, by wspomóc finansowo wszystkich zmuszonych do płacenia grzywny. Dzięki niej TKN mogło działać nadal, aż do wakacji.

Korowcy i uczeni

Represje skierowane przeciw Towarzystwu wzbudziły spory niepokój wśród twórców kultury i naukowców. Zaczęli się oni bać oskarżeń o to, iż są marionetkami w rękach KOR. Tym bardziej że wielu z nich zależało na tym, aby postrzegano ich jako osoby politycznie neutralne.

„Tworzenie (...) organizacji i wciąganie nowych ludzi powiększa stale grupę osób skazanych (często już na zawsze) na półistnienie, które nie mają już w końcu wyboru i muszą przystać do permanentnej opozycji, czyli do Kuroniowego wojska. Dokonuje się w ten sposób stała eliminacja »inaczej myślących«, skuteczniejsza, niżby to robili wykwalifikowani kierownicy kadr, obserwatorzy MSW i inni funkcjonariusze” – zapisał w dzienniku pisarz Andrzej Kijowski.

Pomimo niesnasek, TKN z początkiem nowego roku akademickiego wznowił działalność. „Walne zebranie TKN. Bez żadnych zakłóceń ze strony policji – odnotował 14 października 1978 r. w dzienniku Marian Brandys. – Nie ma co się dziwić. Siedemdziesięciopięcioosobowe Towarzystwo stanowi prawdziwą elitę kulturalną. Pięciu rzeczywistych członków PAN, dwunastu czołowych pisarzy, głośni działacze katoliccy, profesorowie różnych specjalności, przeor dominikanów (o. Aleksander Hauke-Ligowski – przyp. aut.). Same nazwiska, a nazwisk policja ruszać nie lubi”.

Dzięki temu wykłady Towarzystwa przebiegały bez zakłóceń, jednak ich tematyka poważnie zaniepokoiła rządzących. W raporcie Wydziału Szkolnictwa Wyższego, Oświaty i Wychowania KW PZPR odnotowywano, iż „Adam Michnik w swoim ataku na komunizm posunął się nawet o stwierdzenie, że »komunizm i faszyzm to jedno i to samo«”. Z kolei Ludwikowi Dornowi, prowadzącemu zajęcia seminaryjne pt. „Życie społeczne a scentralizowana struktura władzy”, wytknięto wypowiedź o treści: „Jest faktem wstrząsającym wciskanie legitymacji partyjnych młodzieży szkolnej i studenckiej”.

Wykładowcy, nawet ci najbardziej ostrożni, krytykowali ustrój PRL, wątpili w sens socjalistycznego modelu gospodarki centralnie planowanej, podważali kierowniczą rolę partii. Takie wolnomyślicielstwo wymagało odpowiedniej reakcji.

Władze chciały likwidacji TKN, a jednocześnie bały się skandalu. Postanowiono więc to zadanie zlecić Związkowi Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Członkowie organizacji mieli zjawiać się na wykładach Towarzystwa, aby je skutecznie dezorganizować. Jako pierwszy cel dla grupy 23 aktywistów wyznaczono prelekcję Adama Michnika zaplanowaną na 20 grudnia 1978 r.

O ile w partyjnych raportach członkowie ZSMP jawili się jako osoby niezwykle kulturalne i światłe, to ich wizyty zupełnie inaczej zapamiętali ci, którzy mieli nieszczęście ich doświadczyć. „Niewiele wiedzący i niewiele chcący wiedzieć o sprawach, które niby to ich sprowadziły, chcący jedynie dotknąć, upokorzyć kogoś dużo starszego od siebie, kogo nazywają »postacią historyczną« – po to tylko, by wymusić na nim udział w owej pożal się Boże »dyskusji«. Nie chcę z nimi dyskutować, nalegają, ich agresywność rośnie, potem opada i wreszcie dają za wygraną. Wychodząc, są ostentacyjnie uprzejmi” – opisywał poeta i wykładowca TKN Wiktor Woroszylski.

Pierwsze akcje aktywistów z ZSMP pokazały, iż władze bardzo ściśle trzymały się zasady różnego traktowania luminarzy nauki i sztuki oraz opozycjonistów z KOR. Z osobami sławnymi młodzieżowe bojówki obchodziły się dość delikatnie. Nie było mowy o rękoczynach. Natomiast działacze KOR mogli spodziewać się najgorszego. Kiedy 24 stycznia 1979 r. Jacek Kuroń miał w swoim mieszkaniu wygłosić wykład, zjawiło się u niego ponad stu członków ZSMP. „Na moje dwa, trzy słowa leciał stek ordynarnych wyzwisk, ryk, tupanie, wrzaski” – zapisał Kuroń w książce „Gwiezdny czas”.

Po kilku godzinach uprzykrzania życia gospodarzowi „goście” na pożegnanie zdemolowanie mieszkanie i sobie poszli.

Po zerwaniu kilku wykładów kierownictwo ZSMP odtrąbiło sukces. „Bardzo skuteczne było (...), już od pierwszych chwil spotkania, przystępowanie do ataku i dyskusji, co uniemożliwiało wykładowcom realizację założonego wcześniej programu. Doprowadzało to do ich zdenerwowania, ukazywało brak jakiejkolwiek merytorycznej argumentacji swoich poglądów i tez oraz ośmieszało i kompromitowało w oczach grupy z nimi sympatyzującej” – doniesiono partyjnym zwierzchnikom w połowie marca 1979 r.

Jednak w tym samym czasie Kuroniowi udało się przeprowadzić prelekcję pomimo ataków młodzieżowej bojówki. W trakcie trwającego trzy godziny oblężenia mieszkania, wrzasków i walenia w drzwi oraz pobicia Henryka Wujca na klatce schodowej Jacek Kuroń wygłosił wykład dla dziewięciu słuchaczy. Ten drobny triumf rozwścieczył władze. Kiedy Kuroń ogłosił, iż na 21 marca 1979 r. zaplanował kolejny wykład, do mającej go spacyfikować bojówki zaproszono karateków, bokserów i zapaśników z warszawskiej AWF.

Bijąca ręka partii

W dniu wykładu mieszkający z Kuroniem ojciec bardzo źle się poczuł. Syn postanowił więc odwołać prelekcję i nawet wywiesił informującą o tym kartkę na drzwiach mieszkania. Jednak i tak przyszli znajomi oraz dwaj zachodni dziennikarze z agencji UPI i „Timesa”. Napad bojówki znów zaczął się od skatowania na klatce schodowej dyżurnego pechowca – Henryka Wujca. Potem młodzieżowi aktywiści wtargnęli do środka. Jacka Kuronia nikt z nich nie uderzył, ale spotkało go coś o wiele gorszego, musiał patrzeć, jak napastnicy katują jego żonę i syna. „Kilku trzyma, jeden bije. Rzucam się, szarpię, ale nie daję rady, odpychają mnie. Jest stojący bierny tłum i wśród nich ci w czarnych rękawicach, ci od bicia” – wspominał. Po wykonaniu zadania bojówkarze pozwolili na wezwanie karetki do mającego stan przedzawałowy ojca Kuronia i pobitych.

„To, że nie bili mnie, tylko moich najbliższych, było nie do wytrzymania” – wspominał Kuroń. Po tym incydencie zdecydował, iż zawiesza swoje wykłady. Ciężkie obrażenia, jakie odniosły ofiary (u Macieja Kuronia i Henryka Wujca lekarze stwierdzili m.in. wstrząs mózgu), spowodowały, że 25 marca członkowie TKN wystosowali list do Polskiej Akademii Nauk z pytaniem: „Czy polscy naukowcy mogą z obojętnością przechodzić obok takich wydarzeń?”. Rzeczowej odpowiedzi nie otrzymali.

Wkrótce potem Rada Programowa TKN uznała, iż aktywni politycznie opozycjoniści (chodziło przede wszystkim o Kuronia i Michnika) nie powinni prowadzić wykładów pod szyldem Towarzystwa.

Kiedy wśród wykładowców TKN zabrakło liderów KOR, dzielnie postarał się ich zastąpić Władysław Bartoszewski. Jesienią 1979 r. to on okazał się osobą przyciągającą na odczyty o historii Polski tłumy słuchaczy. Na byłego bohatera AK i więźnia KL Auschwitz władze nie ośmieliły się nasłać młodzieżowej bojówki. W końcu jednak nakazały interweniować milicji.

W dniu 16 listopada 1979 r., gdy Bartoszewski rozpoczynał zajęcia w mieszkaniu użyczonym mu przez Piotra Naimskiego, przerwali je funkcjonariusze MO. Po wkroczeniu przeprowadzili rewizję, wylegitymowali uczestników i zrobili wszystkim zdjęcia. Potem Kolegium ds. Wykroczeń ukarało Bartoszewskiego i Naimskiego grzywnami po 5 tys. zł. Rozsierdzony wykładowca domagał się zamiany kary pieniężnej na areszt, ale jego wniosek odrzucono. Podczas rozprawy rewizyjnej Bartoszewski nie okazał skruchy i oświadczył, iż nadal będzie prowadził prelekcje, bo uważa je za społecznie niezbędne. Podsumowując 1979 r. w raporcie Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR zapisano: „Najaktywniejszym wykładowcą TKN był Wł. Bartoszewski, który wykładał w kilku miastach, w ośrodkach duszpasterskich. Na jego wykładzie w Krakowie w dniu 13.12. na temat »Powstanie warszawskie« było obecnych ok. 1000 osób”. Takie tłumy można uznać za wielki sukces osobisty samego wykładowcy, jak i całego Towarzystwa.

Jednak wiosną 1980 r. siły porządkowe zrobiły wszystko, żeby odciąć wykładowców TKN od kontaktów ze studentami. Kolejne spotkania kończyły się zaraz po rozpoczęciu z powodu akcji milicji. „TKN dotychczas nie przeprowadził żadnego z planowanych zajęć otwartych lub seminaryjnych” – meldował pod koniec marca 1980 r. III Departament MSW. Ścisły nadzór bezpieki skutecznie sparaliżował Towarzystwo, ale z drugiej strony nie udało się doprowadzić do jego likwidacji. Wkrótce zaś narodziła się Solidarność i reżim musiał się skupić na dużo poważniejszych problemach. Tymczasem większość wykładowców Towarzystwa została doradcami NSZZ Solidarność i czynnie zaangażowała się w działalność polityczną. TKN jednak nie rozwiązano. Istniało ono do momentu wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, kiedy to ostatecznie uległo likwidacji, a jego członkowie wylądowali w obozach dla internowanych.
 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama