Historia

Wojna o pokój

Najbardziej krytykowany laureat Pokojowej Nagrody Nobla Henry Kissinger. Na zdjęciu z Mao Zedongiem. Fot. Wikipedia Najbardziej krytykowany laureat Pokojowej Nagrody Nobla Henry Kissinger. Na zdjęciu z Mao Zedongiem. Fot. Wikipedia
Pokojowa Nagroda Nobla, którą przed 25 laty zdobył Lech Wałęsa, jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych wyróżnień. Większość bowiem werdyktów norweskiego komitetu, który zgodnie z wolą Alfreda Nobla nagrody przyznaje, miała charakter polityczny.

Historia pokojowej Nagrody Nobla zaczyna się od ogłoszenia, jakie wiosną 1876 r. ukazało się w prasie wiedeńskiej: „Zamożny, wykształcony starszy pan... poszukuje znającej języki damy w dojrzałym wieku jako sekretarki i osoby prowadzącej dom...”. Starszym panem był wynalazca dynamitu Alfred Nobel, wówczas w wieku zaledwie, jak byśmy dzisiaj ocenili, 43 lat. Na anons odpowiedziała i została przyjęta „kobieta po trzydziestce”, a więc dojrzała, hrabina Bertha Kinsky, która przeszła do historii pod nazwiskiem von Suttner. To jej zawdzięczamy, że w testamencie Nobla znalazł się zapis nakazujący fundowanie nagród z pozostawionego przez przemysłowca majątku także osobom, które przyczyniają się „do umacniania pokoju i braterstwa między narodami”.

Wprawdzie bezpośredni związek Alfreda Nobla z hrabiną Kinsky trwał krótko, ale jednak zostawiła ona trwały ślad w jego życiu. Bertha była w tajemnicy zaręczona z młodszym od niej baronem Arthurem von Suttnerem. Nie doczekawszy się przyzwolenia rodziców na małżeństwo, Arthur porwał Berthę i uciekli do Tbilisi. Gruziński dwór, na którym spędzić mieli 9 lat, był wówczas azylem dla nieszczęśliwie zakochanych arystokratów. Bertha wykorzystała ten okres do wszechstronnych studiów. Po powrocie do Wiednia wydała głośną książkę „Złożyć broń”, w której rozprawiała się z modną w tamtych czasach romantyką wojenną. Nobel, którego prasa nazywała wówczas „komiwojażerem śmierci” (także z powodu zaangażowania rodziny Noblów w handel i rozwój broni), wychwalał książkę Berthy i wspierał finansowo jej działania, stając się w ten sposób apostołem pokoju.

Alfred Nobel był wprawdzie dumny z dynamitu i uważał, że rozwój śmiercionośnych broni najbardziej sprzyja trwałemu pokojowi, ponieważ „każdy będzie się bał je wykorzystać”. „Mój dynamit lepiej przyczyni się do pokoju niż tysiąc światowych kongresów. Kiedy człowiek zrozumie, że całe armie mogą zostać unicestwione, to będzie mógł żyć w wiecznym pokoju” – mówił. Był na swój sposób prekursorem teorii wzajemnego odstraszania z czasów zimnej wojny. Niemniej w testamencie postanowił przeznaczyć jedną piątą nagrody osobie, która „będzie działała najwięcej lub najlepiej na rzecz braterstwa narodów, likwidacji lub ograniczenia stałych armii i zwoływania lub popierania kongresów pokoju”. W sformułowanych zdaniach widać wyraźnie wpływ baronowej von Suttern. W 1905 r. dostała pokojową nagrodę i była pierwszą kobietą odznaczoną noblowskim medalem.

Wokół interpretacji noblowskich słów toczy się od samego początku spór kwestionujący kryteria wyboru laureatów przez pięcioosobowy komitet norweskiego parlamentu, czyli Stortingu. Już pierwszy werdykt dzielący nagrodę między twórcę organizacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca Szwajcara Henri Dunanta i zapomnianego dziś francuskiego pacyfistę Frédérica Passy (1901 r.) spotkał się z zarzutami, że „nie oddaje on w pełni intencji testamentu”. Podważano nawet celowość kontynuowania przyznawania nagrody.

I tak było, z małymi wyjątkami, do dzisiaj. Na kilka dni przed przyznaniem tegorocznej nagrody byłemu prezydentowi Finlandii Marttiemu Ahtisaariemu ukazała się w Oslo książka „Wola Nobla”, autorstwa norweskiego prawnika (honorowego przewodniczącego Norweskiej Rady Pokoju, zrzeszającej 21 organizacji pacyfistycznych) Fredrika Heffermehla, w której znów pojawia się oskarżenie o „odchodzenie od ducha testamentu” i lekceważenie ostatniej woli donatora.

Zdaniem Heffermehla do 1948 r. szło jeszcze jako tako i 85 proc. laureatów mieściło się w kryteriach określonych w testamencie. Potem odsetek „słusznych” decyzji zmniejszył się do 45 proc. Stało się to w wyniku zmiany sposobu wyboru piątki jurorów tworzących komitet. Nie są to już niekwestionowane autorytety moralne. Wybór członków wynika z matematycznego klucza i jest odzwierciedleniem bieżącego układu sił w norweskim Stortingu. Zamiast pokojowych ideologów znaleźli się w nim emerytowani politycy, którzy popierają swoich politycznych faworytów.

Na liście błędnych wyborów, niezgodnych rzekomo z wolą Nobla, sporządzonej przez Heffermehla, jest także Lech Wałęsa, ale w dobrym towarzystwie: Matki Teresy, XIV Dalajlamy, Desmonda Tutu, Kofiego Annana, Elie Wiesela, Ala Gore’a i wielu innych. Nie znalazł się na niej natomiast inny reprezentujący Polskę laureat Józef Rotblat, który wraz z zaangażowanym w organizację pokojowych zgromadzeń (Nobel je popierał) ruchem Pugwash otrzymał nagrodę w 1995 r. Według Heffermehla niesłusznie na przykład pominięto Mordechaja Vanunu, izraelskiego aktywistę, który chcąc zahamować rozprzestrzenianie się broni atomowej ujawnił atomowe tajemnice Izraela, za co trafił na 18 lat do więzienia. Wspaniałym ukoronowaniem podpisanej właśnie w Oslo konwencji zabraniającej używania bomb kasetowych byłoby też – zdaniem Heffermehla – nagrodzenie Cluster Munition Coalition, czyli światowego stowarzyszenia na rzecz eliminacji broni kasetowej.

Krytyka wyboru zawsze sprowadzała się do tego, że albo komuś nie dano nagrody, albo dano ją osobie, która na nią nie zasłużyła, nie w pełni zasłużyła lub była jedną z wielu, którym nagroda się należała. Wśród wielkich przegranych na pierwszym miejscu jest Mahatma Gandhi, hinduski przywódca, orędownik wyrzeczenia się przemocy i polubownych rozwiązań. Komitet próbował zrehabilitować się za pominięcie Hindusa i w 1948 r. nie przydzielił nagrody w ogóle, dając wówczas do zrozumienia, że gdyby Gandhi żył (przywódcę zamordowano kilka miesięcy przedtem), nagroda trafiłaby do niego. Innym wielkim pominiętym mógł się czuć, i dawał podobno temu wyraz, Winston Churchill. Dostał on wprawdzie Nagrodę Nobla, ale literacką, za mistrzowskie opisywanie historii i świetną retorykę.

Niewątpliwie laureatem najbardziej atakowanym jest były sekretarz stanu USA Henry Kissinger (1973 r.), który musi ponadto uciekać przed radykalnymi prokuratorami, próbującymi go oskarżać o wspieranie nieudanego zamachu na Pinocheta. Z ostrą krytyką spotkały się nagrody dla Anwara al-Sadata i Menachema Begina (1978 r.), Jasera Arafata, Szimona Peresa i Icchaka Rabina (1994 r.), także dla Kim Dze Dzunga (2000 r.) za działania na rzecz porozumienia między państwami koreańskimi, dla Johna Hume’a i Davida Trimble’a za próby rozwiązania konfliktu w Irlandii Północnej. Wypominano kontrowersyjne polityczne biografie laureatów, wyciągano popełniane przez nich błędy, a także marne wyniki ich działań. Obrońcy tych decyzji zwracali jednak uwagę, że komitet chciał uhonorować trudne porozumienia pokojowe i samą ideę szukania kompromisów, a nie jakieś wzorcowe biografie.

Podobną w natężeniu krytykę ostatniego białego prezydenta RPA Fredericka Willema de Klerka przyćmiło nieco podzielenie nagrody z Nelsonem Mandelą (1993 r.).

Na szczęście norweski Komitet Noblowski eksponując „twórców pokoju” uniknął bardzo kompromitujących decyzji. A raz był blisko. Tuż przed wybuchem wojny grupa szwedzkich parlamentarzystów zgłosiła do nagrody współtwórcę Układu Monachijskiego, brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaina oraz – z drugiej stronyAdolfa Hitlera, który „zdaniem wielu milionów ludzi bardziej niż kto inny na świecie zasłużył na to wysokie wyróżnienie”, jak można było przeczytać we wniosku. Nominowanemu do nagrody zabrakło cierpliwości i kilka tygodni przed ogłoszeniem kolejnego werdyktu rozpoczął wojnę z Polską.

Wiele zamieszania powstało po przyznaniu odznaczenia Rigobercie Menchú (1992 r.), bojowniczce o prawa Indian w Gwatemali. Amerykański antropolog David Stoll utrzymuje, że większość faktów prezentowanych w książce „Ja, Rigoberta Menchú”, która przyniosła jej międzynarodową sławę, a w konsekwencji i nagrodę, było wyssanych z palca. Menchú należy do najliczniejszej – obok dyplomatów – grupy noblowskich laureatów: to obrońcy praw człowieka. W tej kategorii znalazł się nasz Lech Wałęsa, a także wielu politycznych dysydentów (Szrin Ebadi z Iranu, Aung San Sun Kyi z Birmy, Andriej Sacharow), którym Nagroda Nobla dawała rozgłos, a tym samym pewien międzynarodowy immunitet i ochronę przed represjami w kraju.

Wiele kontrowersji wokół pokojowej Nagrody Nobla wynika także z różnego rozumienia słowa „pokój” i czynników, które mu sprzyjają. Krytycy zarzucali norweskiemu komitetowi, że zbyt szeroko operuje pojęciem pokoju w swych decyzjach. Szwedzki profesor Peter Wallensteen, specjalista od problematyki praw człowieka i demokracji, uważa jednak, że zachowując założenia testamentu Nobla trzeba również widzieć inne czynniki wpływające na możliwość osiągnięcia pokoju, także ekologiczne czy ekonomiczne.

Wielkim zagrożeniem dla pokoju jest nędza, co dobitnie pokazuje obecna wojna z terroryzmem na świecie. Norweski komitet od pewnego czasu stara się uwzględniać i ten czynnik. Dlatego dawano nagrody organizacji Lekarze bez Granic(1999 r.), sadzącej drzewa w Kenii Wangari Mathaai (2004 r.) i twórcy minikredytów Mohammadowi Junusowi z Bangladeszu (2006). Wszyscy ci laureaci uczestniczyli na swój sposób w usuwaniu przyczyn konfliktów tkwiących w nędzy. Z kolei sprawdzenie się ponurego scenariusza rozwoju klimatycznego, przed którym przestrzega Al Gore (2007 r.), skonfliktowałoby ludzkość jak nic innego wcześniej. Zresztą każda kolejna nagroda jakoś na nowo definiuje samą ideę promowania osób i organizacji, które przyczyniają się do poprawy jakości życia na naszej planecie.

Wojna o pokój trwa. Nawet „jeśli świat nigdy nie wyglądał lepiej niż dzisiaj. Wyjątkiem są Bałkany, gdzie nadal rozniecane są niepokoje. Istnieją jednak szanse, że obecny wiek będzie wiekiem pokoju dzięki rosnącej wymianie handlowej i kulturalnej. Dobrobyt generuje pokój”. Jest to cytat z przemówienia dziękczynnego Klasa Pontusa Arnoldsona, szwedzkiego polityka i publicysty, laureata pokojowej Nagrody Nobla, którą odebrał równo sto lat temu!

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama