Kraj

WIERZ, boś nie zwierz

Fot.Piotr Sawecki/REPORTER Fot.Piotr Sawecki/REPORTER
Ostateczny argument używany zazwyczaj w obronie szkolnej katechezy brzmi: przecież religia nikomu nie szkodzi. To nieprawda. Szkole szkodzi. I treść, i forma, w jakiej bywa obecna.

Trudno dziś mówić o świeckim charakterze polskiej szkoły. Rok szkolny w wielu placówkach rozpoczyna się i kończy mszą świętą. W klasach wiszą krzyże. Szkolne uroczystości mają religijną oprawę. Jest to zresztą zgodne z wydanymi przez archidiecezję warszawską wskazówkami dotyczącymi misji i zadań katechety, według których „powinien on programowo włączać się w obchody świąt patriotycznych, szkolnych i kościelnych”.

– Tylko proszę, nie pod nazwiskiem. I najlepiej, żeby nie pisać, z której szkoły – ten wymóg stawiają niemal wszyscy rozmówcy. Lęk, który za czasów ministra Giertycha osiągnął apogeum, wcale nie zniknął z pokojów nauczycielskich i to pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. – Kiedyś katechetka spytała moich uczniów, co sądzą o antykoncepcji. Gdy szczerze odpowiedzieli, zaczęła krzyczeć, że ksiądz proboszcz się o tym dowie i nie dostaną zgody na ślub kościelny. W końcu się obraziła i odmówiła wystawienia ocen na koniec roku. Udało się jakoś dotrzeć do biskupa i odwołać tę panią, ale od tego czasu, gdy władze dzielą pieniądze na nagrody albo remonty, jesteśmy jakoś dziwnie pomijani – opowiada nauczycielka z liceum w Zachodniopomorskiem. – Może to przypadek, a może nie. Środowisko kościelne nie jest przyzwyczajone do krytyki, a jednocześnie ma wpływy.

Według sondażu CBOS z ubiegłego roku za tym, aby nauka religii odbywała się w szkołach, opowiada się ponad 70 proc. Polaków, ale na pytanie, czego na tych zajęciach powinno się uczyć, ponad połowa odpowiada, że wiedzy o różnych religiach i wierzeniach. Nieco odmienne dane przynosi sondaż przeprowadzony przez ARC Rynek i Opinia na zlecenie dziennika „Polska”. Więcej niż 50 proc. rodziców dzieci w wieku szkolnym widzi miejsce katechezy w przyparafialnych salkach.

W szkole podstawowej frekwencja na lekcjach religii wynosi ponad 90 proc. W gimnazjach nadal jest wysoka, bo tu za uczniów wciąż decydują rodzice. Chodzi też o to, by doczekać do bierzmowania. Od dwóch lat jednak pojawiają się sygnały, że młodzież coraz liczniej rezygnuje z katechezy. Podawane przez Kościół dane statystyczne mogą być już nieaktualne, a nowe będą w 2010 r. Według łódzkiej kurii archidiecezjalnej w szkołach średnich z religii rezygnuje co trzeci uczeń. W innych dużych miastach nawet połowa.

Podczas dyskusji publikowanej w „Znaku” ks. Bogusław Mielec zastanawiał się, „czy ci młodzi ludzie nie traktują religii tak jak my w latach 70. czy 80. traktowaliśmy wychowanie obywatelskie – jako ideologię”. Wystarczy zajrzeć na uczniowskie fora, aby stwierdzić, że to domysł trafny. „Jestem ateistą, żyjącym konformistycznie, bardzo konformistycznie. Tydzień temu byłem bierzmowany przez samego arcybiskupa, w obecności notabli z urzędu miejskiego i prezydenta miasta. Będę teraz wykonywał te wszystkie puste gesty aż do ślubu – bo tak łatwiej. Z babciami, dziadziami, ciociami, rodzicami. Liczę na to, że ateizm stanie się na tyle powszechny, że moje dziecko nie będzie musiało wybierać między sprawieniem przykrości bliskim a sprawieniem przykrości sobie” – wyznaje Marchołt. Inni, opisując katechezę, używają wyrażeń: indoktrynacja, trzymanie za ryj, odbębnianie przymusu. Piszą o uldze, gdy kończąc szkołę, przestali udawać katolików. To wypowiedzi z portalu Ateista. Ale na portalu Katolik dominuje podobny ton: mus, konserwatyzm, nuda, sztywne myślenie, niechęć do dialogu.

Religia ma w szkole status eksterytorialny. O treściach i formach nauczania decyduje Kościół, Ministerstwo Edukacji nie ma nic do powiedzenia. Obsada stanowisk katechetów zależy wyłącznie od biskupa. Ale w drugą stronę ta niezależność nie zawsze obowiązuje. W wielu szkołach katecheta pełni funkcję oficera ideologicznego, który pilnuje, by kościelne zalecenia były przestrzegane w szkolnym życiu.

W mojej szkole udało się tak ułożyć plan lekcji, że religia była na początku albo na końcu zajęć. W efekcie brakowało chętnych, o czym ksiądz proboszcz poinformował Urząd Miejski. Pani dyrektor musiała się tłumaczyć i zmienić plan – opowiada nauczycielka matematyki ze Szczecina. Inna opisuje, jak ksiądz nakazał rozwiązanie kółka gier RPG i Fantasy w jej liceum, bo uznał to za satanizm. W Kościelcu koło Proszowic w związku z nawiedzeniem wsi przez kopię cudownego obrazu jasnogórskiego proboszcz zarządził trzydniowe rekolekcje, a dyrektor potulnie zamknął szkołę. Zakaz organizowania dyskotek w piątki to niemal powszechna praktyka. W jednym z liceów na korytarzu zawisło ogłoszenie: „Katechetka informuje, że andrutów jeść nie wolno, bo przypominają ciało Chrystusa”. Zdarzały się przypadki, że na radzie pedagogicznej katecheta żądał obniżenia oceny ze sprawowania uczniowi, który zamiast: niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, mówił tylko: niech będzie pochwalony.

Jak w szkole czują się niewierzący? – Kiedy poszłam zapisać syna do podstawówki, pierwsze, co zobaczyliśmy, to był wielki plakat z ukrzyżowanym Jezusem, bardzo realistyczny. Krew kapie spod korony cierniowej, a pod tym podpis: „On cierpiał także za twoje grzechy”. Syn był w szoku – opowiada Ewa. – Nie zapisaliśmy go na religię, a i tak bez zderzeń się nie obeszło. Katechetka organizowała co roku dzień życia poczętego. W holu głównym leżały rysowane przez czwartoklasistów gazetki z poprzekreślanymi płodami i napisami: mamo, nie zabijaj. A ja te drastyczności musiałam potem dziecku tłumaczyć.

Krzysio, mimo że jest z niewierzącej rodziny, zapisał się na religię. Jest dzieckiem adoptowanym, z trudnościami wychowawczymi, mówiąc wprost: niezbyt grzecznym. Któregoś dnia wrócił z przygotowań do pierwszej komunii zaryczany, bo ksiądz „poszarpał go za szyję”. – Pewnie rozrabiał, ksiądz chwycił go za kark i potrząsnął, a u nas w domu nie używa się przemocy – opowiada mama Krzysia. – Próbowałam porozmawiać z księdzem, ale kompletnie mnie zlekceważył. Poszłam do proboszcza, który zarzucił mi, że wrednie na niego patrzę. Do dyrektora nie poszłam, i tak nie ma nic do powiedzenia. Krzyś wypisał się z religii.

Problem w tym, że mieszkają w małej miejscowości. Tu nie tylko rok szkolny zaczyna się modlitwą, ale każdy dzień, każda wycieczka klasowa. Krzysio na początku udawał, ruszał ustami, ale teraz już nie chce. Nie chce też więcej jechać na zieloną szkołę, bo tam msza była codziennie, a w piątek różaniec.

– Jest kompletnie wyalienowany. Jako jedyny w całej szkole nie chodzi na religię. Uczeń drugiej kategorii – podsumowuje mama Krzysia.

Dzieci z warszawskiej podstawówki usłyszały od katechetki, że człowiek niewierzący to jest taki zwierz. W podręczniku do II klasy liceum „Z wiarą w życie i świat” można przeczytać: „Istnieje groźna dla człowieka pokusa, żeby egzystować na poziomie właściwym dla świata zwierząt. Środowiska laickie lansują taką właśnie koncepcję człowieka”. Wiedza o społeczeństwie to jeden z tych przedmiotów, które wchodzą z katechezą w merytoryczne starcie.

– Miałam naciski, żeby zrezygnować z trudnych tematów, takich jak homoseksualizm, eutanazja czy kara śmierci, bo młodzież nie powinna się na nie wypowiadać – wspomina nauczycielka WOS. – A przecież mój przedmiot ma uczyć dyskusji, argumentacji, przedstawiania własnych racji.

Na katechezie, która porusza te same tematy, dyskusję kończy stwierdzenie: takie jest stanowisko Kościoła katolickiego, a skoro jesteście katolikami, więc i wasze. Jak na lekcjach WOS uczyć tolerancji dla ludzi odmiennej orientacji seksualnej, skoro według katechezy to dewianci niezdolni do głębszych uczuć? Jak uczyć szacunku do odmiennych tradycji, gdy na liście sekt umieszcza się ruchy propagujące jogę czy Związek Buddyjski Karma Kagyu? W cyklu podręczników pod redakcją ks. Tadeusza Śmiecha sporo miejsca poświęcono ekumenizmowi, rozumianemu jako szacunek dla innych wyznań i dążenie do przywrócenia jedności chrześcijan, ale bez dominacji jednego Kościoła nad innymi. Dialog z niewierzącymi natomiast zaczyna się od zdania, że „głupi już z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga”, okraszonego opowiastką o chłopcu, którego ateizm doprowadził do uzależnienia od narkotyków. Temat Kościół a polityka załatwia krótkie stwierdzenie: „Polityka jest częścią życia ludzi. Kościół jest również jego częścią.

Czy zatem dziwi fakt, że Kościół w polityce jest obecny, pragnie na nią wpływać i ją uświęcać”. Polska według autorów stanowi wyrzut sumienia zlaicyzowanej Europy, powinna na nią „promieniować” i ją „ubogacać”. Europa natomiast winna „stanąć w zachwycie przed wybitnymi Polakami”. Zadanie domowe: „Wypisz, jakie zagrożenia mogą płynąć z europejskiego stylu życia, który zlekceważył wartości chrześcijańskie”. Tyle o integracji.

Aborcja i eutanazja wymieniane są jednym tchem z terroryzmem i wojnami domowymi. Zważywszy na ilość miejsca, jakie zajmuje w cyklu nauczania problem aborcji, można by dojść do wniosku, że jej zakaz to jedna z głównych prawd wiary. Mnóstwo tu opowieści o kobietach, które TO zrobiły, co skończyło się całkowitym załamaniem. Uleczył je dopiero udział we mszy świętej. Te, które mimo wszystko TEGO nie zrobiły, żyły długo i szczęśliwie. Pisząc o potrzebie solidarności społecznej, autorzy do bezbronnych zaliczyli dzieci nienarodzone, osoby starsze i nieuleczalnie chorych. Dzieci narodzone na tej liście się nie zmieściły.

Co powinien zrobić podniecony gimnazjalista? Modlić się, aby odwrócić uwagę od tego, co go zniewala: „Módlmy się za narody świata i za każdym oddechem wymieniajmy jakiś kraj: Panie, pomóż Anglii, Francji, Niemcom, pomóż Chinom, Indiom, Japonii. Kiedy komuś nie przychodzą do głowy żadne kraje, niech wymienia zamiast nich miasta i wioski” – zaleca podręcznik „W moim Kościele”. Onanizm to grzech „gorszy od bomby atomowej” – dowiadują się licealiści z opowieści o chłopcu, który popadł w ten zgubny nałóg. Dziewczynki i chłopcy różnią się od siebie zasadniczo. Dziewczynka w związku z budzącą się seksualnością przeżywa stany emocjonalne i zakochuje się. Chłopiec natomiast „musi scalić się wewnętrznie, u niego bowiem seks i uczucia są rozdzielone. Jeżeli tego nie zrobi, a w tym nie pomoże mu dziewczyna, będzie kochał jedną, a współżył z drugą”. Antykoncepcja prowadzi do bezpłodności, stanowi „zło nie do nazwania” i „akt bluźnierczy zaparcia się twórczej mocy Boga”. Niszczy miłość, zmieniając ją w bezosobową konsumpcję usług seksualnych i upokarza kobietę, czyniąc z niej przedmiot. Podobnie jak wolne związki, bo oparte są wyłącznie na seksie. Metody naturalne natomiast pomagają zachować zdrowie i młodość, pogłębiają miłość i uszczęśliwiają. Ich skuteczność zaś sięga 98 proc.

Zachód i Wschód prezentują skrajnie odmienne podejście do macierzyństwa: „Na Zachodzie być w ciąży to sytuacja poniżająca. Na ulicy ciężarna kobieta traktowana jest ze współczuciem, litością: Biedaczka! – albo gorzej – z pogardą: Głupia facetka, nie umiała zabrać się do rzeczy!”. Za to w Libanie ludzie chylą głowy przed ciężarną, kreślą znak błogosławieństwa.

Tymczasem – jak uczy podręcznik – dziecko nienarodzone ma bezwzględne pierwszeństwo. „To ono rządzi! Jest całkowicie niezależne, pod dwoma warunkami: że nikt nie zniszczy »skafandra« (matki? – przyp. aut.) i że będzie otrzymywać od matki pożywienie”. Modli się wraz z całą rodziną i podskakuje w łonie, gdy matka przyjmuje komunię świętą. In vitro jest bezdyskusyjnie zakazane. Co prawda autorzy pochylają się z troską nad bezpłodnymi parami, na pocieszenie oferując im opowieść o małżeństwie, które nie mogło mieć dzieci, co się jednak zmieniło, gdy zawarli ślub kościelny. Tak w skrócie wygląda edukacja seksualna proponowana gimnazjalistom i licealistom przez podręczniki pod redakcją ks. Śmiecha.

Infantylna katecheza nie okiełzna seksualności nastolatków. Pozbawia ich natomiast rzetelnej, naukowej wiedzy na ten temat. Jak wielka jest skala ignorancji, pokazują coroczne raporty Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton, którzy prowadzą wakacyjny telefon zaufania. Nastolatki pytają, czy kostki lodu to skuteczna antykoncepcja, czy połykając spermę, mogą zajść w ciążę pozamaciczną, czy masturbacja prowadzi do bezpłodności, czy jak facet jest pijany podczas stosunku, to zajście w ciążę jest niemożliwe. Z tych pytań i relacji przebija obsesyjny lęk przed ciążą. Zachodzi w nią rocznie 20 tys. nastolatek. Z raportów Pontona wynika także, że już 14-latki eksperymentują z seksem analnym: nie tylko chroni przed zapłodnieniem, ale także pozwala zachować dziewictwo, jak zaleca Kościół.

Katecheza może, ale nie musi, wchodzić także w starcia merytoryczne z takimi przedmiotami jak historia czy biologia. Zależy to od prowadzącego zajęcia i wyboru podręcznika. Cykl „W drodze do Emaus” promuje otwarty katolicyzm, ale w podręcznikach do gimnazjum „W moim Kościele” i „W miłości Ojca” historia Kościoła pełna jest przemilczeń i niedomówień. Pisząc o rozwoju herezji Katarów i Waldensów, autorzy przyznają co prawda, że początkowo ujawniła ona bezradność Kościoła, ale udało się zneutralizować jej wpływy przez powołanie zakonów żebraczych dominikanów i franciszkanów.

O tym, jak „zneutralizowano” heretyków, ani słowa. W następnym rozdziale „Pamięć i przebaczenie w Kościele” mówi się o inkwizycji, ale niemal w każdym akapicie podkreślony jest fakt, że była to wspólna działalność Kościoła i państwa. „Istniały dwa rodzaje kar wymierzanych za herezję. Jedne miały charakter pokut religijnych (określone modlitwy, posty, pielgrzymki). Inne były represjami w prawodawstwie świeckim. Zaliczały się do nich: grzywny, więzienie, zburzenie domu, konfiskata dóbr, aż po możliwość spalenia na stosie” – piszą autorzy.

W Watykanie spór o Darwina już dawno wygasł. Nie ma sprzeczności między wiarą a teorią ewolucji, bo to dwa oddzielne porządki. Niestety, okazuje się, że ta informacja nie dotarła jeszcze do wszystkich nauczycieli religii. Część z nich traktuje opis stworzenia z Księgi Rodzaju jak najbardziej dosłownie. Ulubioną zabawą uczniów szkół podstawowych jest wówczas dręczenie ich kwestią dinozaurów.

Stowarzyszenie Racjonalista przeprowadziło niedawno internetową ankietę wśród uczniów, jak w ich szkołach traktowana jest teoria ewolucji. Okazuje się, że sytuacje, gdy licealistów mówiących na ten temat ksiądz wyzywa od małp i wyrzuca z sali, zdarzają się także w XXI w. „Czwartek. Przychodzę do szkoły – religia. Ksiądz opowiada o stworzeniu człowieka. Mówi o kreacjonizmie, o teorii ziarna. Nie pozwala ze sobą dyskutować, słucha tylko tych, którzy przytakują i stawia 5 najwierniejszym. Paradoks tkwi w tym, że po religii jest biologia, akurat omawiamy dział o ewolucjonizmie. Zastanawiam się, jak mam pogodzić przedmioty, które obecnie są tak samo ważne” – pisze jeden z ankietowanych. Jak wynika z innych wypowiedzi, bywa, że postawa katechety „swoiście promieniuje” na niektórych nauczycieli biologii. Albo w ogóle unikają tematu ewolucji, albo podkreślają, że to jedna z wielu teorii, która nie została udowodniona.

„Co to jest osoba? Osoba jest to jednostkowa substancja natury rozumnej”, „Dlaczego Kościół jest święty? Bo jest w nim Duch Święty, Uświęciciel” – i dalej kilkadziesiąt formułek w podobnym stylu. To materiały do klasówki dla II klasy gimnazjum. Prowadzona w ten sposób katecheza jest sprzeczna z duchem reformy programowej wprowadzanej przez MEN, która stawia na rozwijanie kompetencji i ma odciążyć uczniów od wkuwania na pamięć. Hermetyczny język przeplata się z infantylnymi opowiastkami, jak ta o chłopcu, którego nudziła katecheza, słuchał rocka, zapisał się na kung fu i skończył w sekcie („W miłości ojca”, II kl. gimnazjum). Opowieści o medycznych dowodach na to, że „rytm rocka jest sprzeczny z naturalnym rytmem ciała”, a Queen, AC/DC czy Rolling Stones to zespoły satanistyczne, uzupełniają ostrzegawcze wierszyki: „Nie pozwól, by alkohol zabrał ci to wszystko. Zamącił spokój życia i urodę duszy. Zakręcił w głowie i przesłonił oczy. Które dostrzegają wszystko, co żyje i co się ruszy”.

Ojciec Robert Wawrzeniecki, od wielu lat uczący religii w szkołach, napisał niedawno w „Tygodniku Powszechnym”, że nieudolnie prowadzona katecheza masowo produkuje ateistów. Dla zbuntowanych nastolatków katecheta, który nie umie podjąć dialogu i wymusza konformistyczne zachowania, będzie zwykłym politrukiem. Ale równie demoralizująca może być postawa nauczyciela, który całkowicie lekceważy obowiązki, wykorzystując swój specjalny status.

– W swojej karierze zawodowej spotkałam ośmiu katechetów. Tylko dwóch rzetelnie przykładało się do pracy, pozostali mieli wszystko w nosie – wspomina polonistka ze szczecińskiego liceum. – Kiedyś przeglądałam dziennik mojej klasy i zauważyłam, że tematy lekcji religii nie są tam w ogóle wpisane. Jedna z uczennic wytłumaczyła mi, że mają z księdzem taki układ: lekcje się nie odbywają, a on stawia wszystkim piątki. Inny bez przerwy zwalniał się z zajęć, przed radą pedagogiczną musiałam biegać do kościoła i go szukać, żeby wystawił stopnie. Skończyło się na tym, że wystawiłam je sama. Jeszcze inny w czasie zajęć oglądał z uczniami głupawą amerykańską komedię „Lody na patyku” – opowiada. W warszawskim gimnazjum społecznym każde spotkanie klas pierwszych z nauczycielką religii spontanicznie zmienia się w jedną wielką skargę na dotychczasową katechezę.

Z jednej strony znam osobiście mnóstwo fantastycznych katechetów, ale gdy słucham tych opowieści, odnoszę wrażenie, że nasze dzieci uczą religii antysemici i ksenofoby – opowiada nauczycielka. – Może ci, którzy mieli fajnych nauczycieli, po prostu się nie odzywają – zastanawia się. Przyznaje jednak, że sama ma fatalne doświadczenia. Na jednym z obowiązkowych szkoleń dla katechetów usłyszała, że ksiądz Józef Tischner był żydomasonem. – Byłam jego studentką, on nauczył mnie wiary. Zatrzęsło mną, wyszłam, trzasnęłam drzwiami i więcej tam nie wróciłam.

Szkoła, w której uczy, jest specyficzna. Na lekcjach religii nie ma podręczników, zeszytów, sprawdzianów, nauki modlitw na pamięć. Wyłącznie dyskusja, w której wszystkie punkty widzenia są dopuszczalne, a ona jedynie stara się jasno przedstawić stanowisko Kościoła i wyjaśnić, skąd się bierze; nikogo nie przekonuje na siłę. – U nas są lekcje etyki – dodaje – więc do mnie przychodzą ci, którzy naprawdę chcą; czasem trzy, cztery osoby z klasy. Współczuję katechetom, którzy uczą młodzież zmuszaną do religii.

Bo tak wypada, bo nie ma alternatywy, bo rodzice każą, bo mogą być represje, bo papierek od bierzmowania – powodów, dla których uczniowie niewierzący czy obojętni religijnie zapisują się na katechezę, jest mnóstwo. W dyskusji „Znaku” sprzed kilku lat szkolnych katechetów porównano do misjonarzy w peruwiańskiej dżungli, nauczających tych, którzy sami by do Kościoła nie przyszli. Katecheci przyznają, że uczniowie często się z nich naśmiewają, prowokują, lubią stawiać w niezręcznych sytuacjach. Niedawno nauczyciele religii dyskutujący na portalu natan.pl apelowali o zaostrzenie dostępu do katechezy uczniom, którzy drwią z wiary i Boga.

Dla hierarchii kościelnej jednak rzeczą najistotniejszą i rozstrzygającą jest frekwencja.Zrobiono wiele, by była jak najwyższa. Protesty przeciwko umieszczaniu religii na pierwszej lub ostatniej lekcji (za tym rozwiązaniem opowiada się ponad 80 proc. ankietowanych Polaków), fikcyjny status etyki, a ostatnio wliczanie stopnia z religii lub etyki do średniej ocen. Być może miało to przekonać resztkę niechodzących. Stopień z religii może łatwo podnieść średnią, a skoro etyki nie ma, niedobitki dla świętego spokoju zapiszą się na katechezę. Wydaje się jednak, że skutki mogą być całkiem odwrotne.

Po pierwsze, jeśli stopień z religii lub etyki liczy się do średniej, a etyki nie ma, nie da się dłużej udawać, że niewierzący nie są w polskiej szkole dyskryminowani (wniosek jest już w Strasburgu).

Po drugie, gdy etyka pojawia się w planie lekcji, frekwencja na katechezie mocno się przerzedza. Dość wspomnieć głośny przypadek klasy I D w łódzkim liceum, która jak jeden mąż zapisała się na etykę. Były obawy, że Kościół zechce skolonizować i ten obszar, a „realną alternatywą” dla religii będą lekcje etyki prowadzone przez katechetów. Gdy jednak we wrocławskim gimnazjum katechetka, która jest absolwentką filozofii i teologii, chciała się podjąć prowadzenia etyki, kuria stanowczo jej zabroniła. Rzecznik prasowy kurii stwierdził, że jednoczesne uczenie religii i etyki stanowi konflikt interesów. – To tak, jakby ktoś z przemysłu spirytusowego brał udział w kampanii antyalkoholowej – wyjaśnił. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, otwiera szansę na nauczanie etyki świeckiej. Inna rzecz, że na razie jedyny zatwierdzony przez ministerstwo podręcznik do etyki jest autorstwa katolickiego księdza.

Po trzecie wreszcie, skoro stopień z religii liczy się do średniej i będzie ona przedmiotem maturalnym, nie da się już oceniać praktyk, religijnego zaangażowania, wiary, ale obiektywnie egzekwowalną wiedzę. Uderzy to w najlepszych katechetów, dla których lekcje religii są przede wszystkim dialogiem i – jak sami to określają – pomocą w spotkaniu z Jezusem, w religijnym wtajemniczeniu. Katecheza pozostaje przecież przygotowaniem do sakramentów. Według zapisu w „Dyrektorium katechizacji” ma sprzyjać spotkaniu z Bogiem i utwierdzać w komunii z nim. Jak to przełożyć na system sprawdzianów i ocen? „Szkolna katecheza nie jest i być nie może ani w pełni katechezą, ani w pełni przedmiotem szkolnym. W tym wydaje się tkwić najistotniejszy mankament obecności religii w szkole. Wciśnięta w harmonogram lekcji, traci sakralny charakter, staje się nauką, a właściwie tworem naukopodobnym” – pisze Michał Bardel, p.o. redaktora naczelnego „Znaku”.

Nie chodzi o to, żeby z hipokryzją troszczyć się, czy szkolna katecheza produkuje ateistów, bo to problem Kościoła. Skoro głosy przeciwko obecności religii w szkole płyną również ze środowisk katolickich, można się zastanawiać, skąd tak twardy opór hierarchii kościelnej. Dlaczego Episkopat każdą próbę dyskusji na ten temat traktuje jak zamach na Pana Boga i ład społeczny?

Dlaczego powrót religii do parafii jest nie do przyjęcia? Bardel podaje tu pewien trop: pieniądze. Salki katechetyczne dawno wynajęte, a to dla Kościoła źródło wpływów. Pensje katechetów finansuje państwowy budżet. W zeszłym roku pochłonęły blisko miliard złotych.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama