Na wieść o przyjeździe Spencera zaprotestowało polskie MSZ. Resort wyraził „sprzeciw wobec wizyt w Polsce osób propagujących poglądy oparte na ideach rasistowskich, antysemickich i ksenofobicznych”. To prawdopodobnie zdecydowało, że zrezygnował z podróży. W 2014 r. Spencer przyjechał na Węgry, ale został tam aresztowany i deportowany za swoje wypowiedzi, z trzyletnim zakazem wjazdu do strefy Schengen. Karencja ta już upłynęła, jednak oświadczenie MSZ Amerykanin uznał widać za ostrzeżenie, że odwiedziny w Polsce mogą się skończyć podobnie. „Nie powinienem ryzykować kolejnego szlabanu Schengen” – powiedział. I dodał, że wróci, tylko nie teraz. Kim jest człowiek, którego wizyty obawia się nawet rząd niespecjalnie znany ze zwalczania skrajnych form nacjonalizmu?
Elegancki nacjonalista
Spencer nie nosi czarnych skórzanych kurtek, tatuaży ani glanów. Nie świeci ogoloną na zero czaszką jak pokrewni mu duchowo umięśnieni chłopcy w Ameryce i Europie. Jest zawsze elegancko ubrany. Ten konwencjonalny strój przypomina, że chce trafić ze swym przesłaniem przede wszystkim do zapiętej pod szyję, wykształconej amerykańskiej klasy średniej. Do ludzi, którzy wiedzą, czego nie można powiedzieć głośno. Spencer, 39-letni prezes think tanku National Policy Institute (NPI), jest, nazwijmy to, intelektualistą i nieformalnym liderem Alt-Right, „alternatywnej” prawicy w USA.
Przed prezydenckim zwycięstwem Donalda Trumpa Spencer był raptem jedną z wielu postaci ultraprawicowej menażerii, stanowiącej margines amerykańskiej sceny politycznej. Znanym tylko swoim sąsiadom w miasteczku Whitefish w stanie Montana i fanom w internecie. Po wyborach prezydenckich usłyszała o nim cała Ameryka.
W grudniu w Reagan Building w centrum Waszyngtonu odbyło się zebranie National Policy Institute, na którym jego szef wygłosił credo swego ruchu – apologię Ameryki jako państwa białej rasy, która czuje się zagrożona utratą swej hegemonii na rzecz przybyszów innych ras i pozaeuropejskich kultur.