Selfie z wyborcami to straszliwy pożeracz czasu w życiu aktywnego polityka. Norbert Hofer, kandydat na prezydenta z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ), przyznał, że poświęca im jednorazowo do trzech godzin. Cierpliwie pozuje do zdjęć w kwiaciarni, tramwaju, przy wyjściu ze studia telewizyjnego. W jednym tylko miejscu, jak twierdzi, nie pozwoliłby sobie na selfie. Chodzi o dworzec zachodni w Wiedniu, gdzie zatrzymują się pociągi z uchodźcami. Fotografowanie się tam to, zdaniem kandydata FPÖ, „niewłaściwy sygnał”. „Nie chcę, by Austria stała się krajem w większości muzułmańskim” – deklaruje Hofer.
Ten były technik samolotowy regularnie łamie poprawność polityczną. Psioczy na wspólną europejską walutę, nie chce strefy wolnego handlu z Ameryką, domaga się za to szybkiego zniesienia sankcji gospodarczych nałożonych na Rosję po aneksji Krymu. Jeszcze niedawno media w Europie biły na alarm, gdy politycy z takim programem przekraczali próg wyborczy. 45-letni Hofer jest na najlepszej drodze do tego, by objąć najwyższy urząd w państwie. 24 kwietnia swobodnie wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich. Przed dogrywką, zaplanowaną na 22 maja, jest wyraźnym faworytem.
Byłby to pierwszy po wojnie przypadek w zachodniej Europie, gdy w sposób demokratyczny głową państwa zostaje przedstawiciel partii uznawanej za populistyczną skrajną prawicę. Odżywają wspomnienia sprzed 16 lat, gdy FPÖ – wówczas pod wodzą kontrowersyjnego Jörga Haidera – wprowadziła do rządu kilku ministrów. Wtedy miała za sobą poparcie co czwartego wyborcy. Teraz Hofer zdobył ponad 35 proc. głosów. „Kraj przeżywa dramatyczny skręt w prawo” – pisze niemiecki tygodnik „Der Spiegel”.