Wiosną 26 lat temu na placu Tiananmen zebrało się ponad 100 tys. studentów pekińskich uczelni. Czego chcieli? Zniesienia cenzury, przyzwolenia na demonstracje, więcej pieniędzy dla szkół, wreszcie ukrócenia korupcji i przyznania się partyjnego kierownictwa do błędów w czasach rewolucji kulturalnej. Następnego dnia trzech studentów klęczało na schodach Wielkiej Hali Ludowej z tekstem petycji w uniesionych dłoniach. Ale komunistyczni przywódcy nie zaszczycili ich nawet wyniosłym spojrzeniem, nikt nie wyszedł do studentów ukorzonych w poddańczym geście.
Po tej lekcji ruch protestu zaczął wytracać początkową energię. Z kolei władzy zależało na pokojowym rozwiązaniu. Sprawę zakończył artykuł w „Dzienniku Ludowym”, oficjalnym prasowym organie partii. Redaktorzy pisali, że rzeczywistym celem protestujących jest „zanegowanie przywództwa Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i systemu socjalistycznego”, co otworzyło oczy wielu nieświadomym uczestnikom tych wydarzeń. Reszta z nich uwierzyła partii po intensywnej i przyspieszonej kampanii edukacji patriotycznej i ideologicznej. Napięcie zostało zażegnane, studenci w Pekinie i innych miastach uniwersyteckich spokojnie odmaszerowali na zajęcia.
Incydent masakra
Tak brzmi oficjalna wersja wydarzeń z 4 czerwca 1989 r. na placu Tiananmen, zapisana w chińskich podręcznikach historii. Nawet przy dobrych chęciach trudno określić ją inaczej niż jako wierutne kłamstwo. Osławiony artykuł z „Dziennika Ludowego” w rzeczywistości spełnił rolę katalizatora, który doprowadził do manifestacji studenckich w całych Chinach, majowego strajku głodowego relacjonowanego przez media na całym świecie i czerwcowej eskalacji przemocy. Na placu Niebiańskiego Spokoju i w jego okolicach z rąk żołnierzy zginęło wtedy ponad 2600 osób.